Paweł Tomaszewski jest pianistą, kompozytorem, aranżerem, producentem muzycznym, profesorem Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a od 2019 roku dziekanem Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Na co dzień współpracuje z czołówką polskiej sceny jazzowej. Właśnie ukazała się jego najnowsza płyta „Coincidence”, która zawiera dwa utwory skomponowane na specjalne zamówienie szczecińskiej filharmonii. Do jej nagrania zaprosił nie tylko filharmoników, ale przede wszystkim znakomitych polskich instrumentalistów jazzowych. O kulisach całego przedsięwzięcia opowiedział w poniższej rozmowie.

W poprzednim sezonie byłeś rezydentem Filharmonii Szczecińskiej. Teraz w ramach ich oficyny wydawniczej wychodzi płyta „Coincidence” z Twoimi kompozycjami. Czy pomysł na nią wyszedł od Filharmonii, czy to w pełni Twoja inicjatywa?

Na płycie znajdują się dwie duże suity – „Three Crowns” oraz „Coincidence”. Pierwsza z nich została zamówiona na koncert otwierający jazzowy sezon artystyczny w Filharmonii w Szczecinie i miałem w niej pełną dowolność. Suita „Coincidence” inspirowana była filmem „Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego, do którego muzykę napisał Wojciech Kilar. Tutaj pomysłodawcą była Pani Dorota Serwa, dyrektor filharmonii. Pomysł na wydanie płyty wyszedł również od Pani Dyrektor oraz producentki wykonawczej Magdaleny Wilento.

No właśnie – o ile „Three Crowns” to Twoje autorskie dzieło, to skąd pomysł na muzykę inspirowaną „Przypadkiem”?

Koncert premierowy tej kompozycji odbył się w ramach rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Jest to również moje autorskie dzieło, w którym w kilku miejscach cytowany jest motyw z filmu „Przypadek”. Natomiast większą inspiracją do powstania muzyki była fabuła, która wpisuje się doskonale we wspomnianą okoliczność.

Na płycie oprócz filharmoników wystąpili Bernard Maseli, Wojciech Myrczek, Jerzy Małek, Marek Podkowa, Andrzej Święs, Mark Lettieri i Marcin Jahr, którymi stworzyłeś normalny zespół. Według jakiego klucza dobrałeś akurat tych instrumentalistów?

Z Marcinem i Andrzejem współpracowaliśmy już przy wielu projektach jazzowo-orkiestrowych. Są to muzycy którzy oprócz wszystkich cech wybitnych instrumentalistów i improwizatorów, wyróżniają się wyjątkową wrażliwością na barwę w kontekście dużego aparatu wykonawczego. Jeśli chodzi o solistów to Bernarda Maselego uważam za jednego z najwybitniejszych wibrafonistów na świecie. Współpracowałem z nim już przy kilku projektach i wymarzyłem sobie, aby znalazł się również na mojej płycie. Wojtek Myrczek to wokalista obdarzony wyjątkowym głosem, a równocześnie świadomością nieustępującą najlepszym instrumentalistom. Zagrałem z nim setki koncertów, głównie w duecie z materiałem z naszej płyty duetowej „Love Revisited”. Był to dla mnie naturalny wybór, kiedy tylko wpadłem na pomysł aby wykorzystać głos w suicie „Three Crowns”. Jerzy Małek i Marek Podkowa to muzycy, którzy w mojej opinii oprócz światowego poziomu grania i improwizowania, posiadają najpiękniejsze brzmienie i potrafią wydobyć ze swoich instrumentów arcyciekawą paletę barw. Nigdy nie słyszałem ich grających razem, więc spełniłem tym samym swoje marzenie. Mark Lettieri pojawił się na końcu, kiedy po skończonym miksie stwierdziłem, że brakuje mi jeszcze jednego koloru na płycie – gitary elektrycznej. Przy pomocy wspaniałej basistki Kingi Głyk, z którą współpracuję od lat, udało mi się skontaktować z Markiem, który jest gitarzystą w zespole Snarky Puppy. Pomógł nam w tym Michael League, za co jestem mu bardzo wdzięczny, podobnie jak Kindze.

Obie wspomniane kompozycje są suitami, natomiast „Three Crowns” ma tylko dwie części? Pytając trochę przekornie: nie powinna mieć trzech?

Mogłaby mieć nawet więcej, ale nie chodziło mi tutaj o trzymanie się klasycznej formy. Suita rockowa, to np. jeden utwór składający się z wielu motywów. Uznajmy, że jazzowa suita w kontekście formy pozostawia jeszcze więcej pola do interpretacji (śmiech). Bardzo rzadko pisząc utwory, narzucam sobie odgórne założenia, zwłaszcza formalne, bo to w pewnym sensie może ograniczać kreatywność. Traktuję kompozycję jako proces twórczy, w którym chcę mieć jak najwięcej wolności, aby usłyszeć opowieść, która utrzyma mnie i potencjalnych słuchaczy w skupieniu. Nie lubię, jeśli jest on zaburzony odgórnymi wytycznymi. W tym utworze jest więcej części, ale przechodzą one płynnie, wiec uznałem że jest tylko jeden moment na zrobienie podziału na odrębne ścieżki na płycie. De facto jest to jeden złożony utwór. Analizę formy pozostawiam teoretykom (śmiech).

Natomiast obie kompozycje mają bardzo filmową narrację, mimo iż tylko jedna z nich czerpie z muzyki stricte filmowej. To wyszło mimowolnie, czy jednak pilnowałeś, by miały w jakimś stopniu wspólny mianownik?

Nie było to planowane. Być może moja muzyka powoduje u odbiorcy filmowe skojarzenia, co mnie bardzo cieszy. Kocham muzykę filmową nie mniej niż inne gatunki. Nagrywałem muzykę do filmów jako pianista. Jednym z nich był „Układ Zamknięty” w reż. Ryszarda Bugajskiego. Znakomity film. Było to fantastyczne doświadczenie. Jestem też laureatem konkursu Transatlantyk w kategorii instant composition, w której zaraz po obejrzeniu filmu krótkometrażowego, wychodziło się na scenę i grało na żywo do emitowanego fragmentu. Mam więc pewne doświadczenie w zakresie tego gatunku, ale marzy mi się napisanie całej muzyki do pełnometrażowego filmu lub dobrego serialu.

Rozumiem, że napisałeś całą partyturę na orkiestrę i zaaranżowałeś partie fortepianu. A jak było z pozostałymi instrumentami?

Napisałem całą muzykę i wszystkie partie. Oczywiście nie mówię tutaj o częściach improwizowanych. Dodam, że w 90% tego, co tworzę, zanim jeszcze zacznę zapisywać nuty w partyturze, nagrywam w całości na komputerze, korzystając z różnych bibliotek wirtualnych instrumentów. Dotyczy to również partii perkusyjnych. Przyznam się, że poświęcam temu procesowi dużo uwagi i dopracowuję te tzw. demówki do poziomu, w którym momentami przeciętny słuchacz mógłby się pomylić, myśląc, że to już jest finalny efekt. Nagrywam również improwizacje innych instrumentów, gitary, trąbki, saksofonu, a najwięcej radości sprawia mi nagrywanie solówek perkusji (śmiech). Zanim przeniosę muzykę na 'papier’, muszę ją usłyszeć w miarę możliwości jak najbardziej wiarygodnie. Chcę ją poczuć, chcę do niej zatańczyć, czy uronić łzę. W samej wyobraźni jest to również możliwe, ale mniej satysfakcjonujące, więc korzystam w pełni z dostępnych technologii.

Czy program z tej płyty będziecie grali w całości na koncertach?

Jesteśmy na to przygotowani. Mamy w planach już jeden termin, ale jeszcze nie mogę go potwierdzić. Kiedy tylko płyta ukaże się fizycznie, będziemy oferować ten materiał chętnym orkiestrom i organizatorom.

Filharmonia Szczecińska dość ostrożnie podchodzi do wydawania swoich płyt na winylu. „Coincidence” trwa ponad 65 minut. Jest możliwe by ukazała się na płytach winylowych?

Bardzo bym tego chciał i na pewno poruszę ten temat z Panią Dyrektor.

Czy poza tym projektem szykujesz w najbliższym czasie coś jeszcze?

Jeśli chodzi o tematy autorskie, to na razie skupiam się na tym. Wkrótce na YT ukaże się również moje wykonanie „Błękitnej Rapsodii” z Akademicką Orkiestrą Symfoniczną Akademii Muzycznej w Katowicach, zarejestrowane w zeszłym roku. Poza projektami autorskimi cały czas współpracuję z różnymi artystami i zespołami jako pianista i orkiestrami, bądź instytucjami jako aranżer i kompozytor. Aktualnie przygotowuję aranżacje do koncertów na festiwalu opolskim, a w najbliższym czasie wystąpię m in. z Chiną Moses podczas koncertu z orkiestrą w katowickim NOSPR, Kubą Badachem czy Kasią Moś, ale również w projektach stricte jazzowych m.in. z Piotrem Schmidtem, Grzegorzem Nagórskim, Martą Wajdzik, Wojtkiem Myrczkiem, Martą Król czy Piotrem Pławnerem. W październiku tego roku zaprezentuję moją muzykę m.in. z płyty „Coincidence” w kameralnym składzie w Izraelu.