Najwidoczniej Paulina Przybysz jest osobą, której granie w zespole nie służy. W każdym razie w ostatnich latach skoncentrowała się na karierze solowej i wyszło jej to na dobre. Wulkan emocji skrywanych w jej duszy eksplodował. Może na poprzednich płytach nie było to jeszcze tak wyraziste, ale wydany właśnie album „Wracając” jest niemal arcydziełem.

To trzeci i chyba najciekawszy solowy album artystki. Poprzednie dwie płyty zyskały sobie uznanie polskiej prasy i słuchaczy. W Paulinie widziano odpowiedniczkę amerykańskich artystek R&B w rodzaju Erykah Badu. Rzeczywiście, zaprezentowała muzykę bezkompromisową, pełną sprzężeń i soulowej impresji. Nie brakowało w niej hiphopowej drapieżności i buntu, wchodzących w szalenie wciągające reakcje z brzmieniami nasiąkniętymi zmaganiami z codziennością.


Na „Wracając” muzyka Pauliny Przybysz jakby trochę złagodniała, a może też wydoroślała. Dziewczyna sama komponuje i wymyśla sobie, jak oprawić piosenki w nowoczesną aranżację. Nienachalne rytmy, miękki bas, nawet gitary delikatnie podbarwiające tło… W przyjętych założeniach słychać spore spektrum stylistyczne: od alt-dyskotekowego zwichrowania („Soundtrack”), po ciepłe analogowe ballady („Jak tam?”).

Jest na tej płycie kilka utworów, które w miłośniku dobrej muzyki wyzwalają to nieuchwytne poczucie obcowania z wielką sztuką – „Nato” czy „Ciało obce”. Zaskakuje melodyjny, żeby nie powiedzieć przebojowy „Wracając”. Dobrze, że ktoś jeszcze potrafi pisać ładne i niebanalne piosenki o miłości. Specyficzny klimat budowany jest poprzez wykorzystanie snujących się sampli nagrania chóru z Ukrainy. Nie znaczy to jednak, że artystka pogrąża się w przelukrowanych melodiach. Wręcz przeciwnie, wraz z autorem – Kubą Więckiem, nawet w komercyjną formułę potrafi przemycić sporą dawkę hiphopowej pasji. I co ważne – nie cierpi na tym potencjał utworu.


Świetnie wypadają kooperacje z innymi artystami. Jest, m.in. klimatyczny „Toxic” z gościnnym udziałem Ryfy Ri, zaskakujący „Koniec”, na którym zaśpiewała Margaret. W dość politycznym „PrzepraszamPaulina zrobiła miejsce najpierw Miłemu ATZ, a potem Asthmie, którzy swoimi zwrotkami przejęli praktycznie cały numer.

Osobną sprawą są teksty. Twórcy takiej muzyki potrafią się zadowolić zapętlonym pojedynczym zdaniem. Tu mamy do czynienia z poważnymi deklaracjami zatroskanej o rzeczywistość osoby. Poza małymi wyjątkami, podane jest to bardzo dyskretnie, można odczytać jako ogólnie pojmowaną lirykę miłosną. Powinno to chyba zachęcić szersze grono słuchaczy.

Zastanawiam się, co przesądziło o tym, że powstał album tak niezwykły, tak udany. Czy to, że Paulina Przybysz miała dużo czasu na dopracowanie materiału? Czy to, że po ponad dwudziestu latach na rynku fonograficznym nabrała pewności siebie? Wydaje mi się, że najważniejsze jest to, iż potrafi ona perfekcyjnie połączyć tradycję z nowoczesnością, pozostając cały czas sobą – zwykłą dziewczyną piszącą niezwykłe piosenki.

Ocena płyty:

Przypominamy o zbliżającej się trasie Pauliny. Więcej informacji znajdziecie, tutaj.