Jest niewielu rozrywkowo-jazzowych wokalistów, którzy dbają o sztukę, a nie tylko rozrywkę. Z całą pewnością należy do nich Gregory Porter, który nie ma sobie równych i sukcesywnie promuje wokalne emocje. Jest jednak jeszcze jeden wokalista, który wybija się ponad wszystkich innych przeciętnych. Anthony Strong wydaje właśnie czwarty album w swoim dorobku i uświadamia, że smooth jazz niekoniecznie musi być tylko prostą melodią i lekkim wykonaniem. „Easy sailing” nie jest rewolucją w jego dyskografii bo jak zwykle skupia się na dobrze wybranych, znanych utworach wielkich poprzedników, ale także jak zwykle zrobił to oryginalnie i przepięknie.


Skylark” z fenomenalnie zaśpiewaną pierwszą frazą oświadcza, że na tym albumie nie będzie przypadków i półśrodków. Skupiając się na wokalu czuć głębię przyjemności. Strong jest urodzonym wokalistą. Spaceruje po dźwiękach jakby dookoła niego było wieczne lato pełne jasnych kolorów. Niesamowita kontrola intonacji, wyważone wibrato, doskonała artykulacja, genialnie zmiksowane rejestry powodują, że barwa zarówno na dołach jak i falsetach brzmi jednostajnie, a nie jest to prosta sprawa. Na pewno ułatwia mu to fakt, że jest równie znakomitym pianistą i słyszy dzięki temu trochę bardziej i dalej. Wydawać by się mogło, ze jest zatem wykwalifikowanym, książkowym wokalistą, ale tu wyróżnia go osobowość wokalna. Poza zdolnościami i wypracowaną techniką ma jeszcze luz i nie boi się używać koloratur czysto rozrywkowych. Robi to jednak w taki sposób, że nie staje się to jego przodującym atutem. Jeśli dodać do tego, że umie i lubi wokalizować oraz skatować, to otrzymujemy artystę, a nie wokalistę i to finalnie odróżnia go od konkurencji. Szkoda tylko, że bardziej skupia się na coverach, ale akurat w jego przypadku jest to wybaczone.

Do słuchania „Easy sailing” nie trzeba się specjalnie przygotowywać. Jest to porcja bardzo przejrzystej i lekkiej przyjemności. W doborze piosenek przeważyły durowe melodie i optymalne rytmicznie energetyki. Z nich najbardziej wybijają się „I’m beggining to see the light” z przewspaniałą koloraturą i wokalizą oraz „Do it the hard way” z charyzmatyczną linią trąbki. Zaraz za nimi idą swingujące „Straighten up & fly right” i przydymione „Comes love”. Mnie jednak najbardziej satysfakcjonują utwory bliżej środka. Jeszcze nie ballady, ale już też nie dynamiczne hity. Tak oto „Skylark”, „Maria” oraz „Don’t dream it’s over” sprawiają mi najwięcej wspomnianej przyjemności. Przy czym ten ostatni jako duet z Emmeline jest najbardziej popowym patrząc na rozwinięcie wokalne. Zawsze ceniłem ten utwór, a teraz jest on dla mnie jeszcze lepszy. Strong ma w nim największy feeling i fun, co przekłada się na kulminację jego możliwości. Doskonałe! Są na tym albumie jeszcze trzy piękne perełki. Jedną z nich jest subtelna interpretacja evergeena „When you wish upon a star”. Ten utwór sprawia, że album nabiera świątecznego klimatu, który wszak czai się za rogiem. Pozostałe dwa to autorskie premiery. Zarówno „Any old place” oraz „Minute by minute” to klasyczne, proste melodie ubrane w wieczorowe marynarki, których nie powstydziłby się zarówno Tonny Bennet jak i Luther Vandross. Obydwa są moimi ulubionymi z tej kompilacji, zwłaszcza że autorskie. 

Nawet jeśli wypełniony coverami, to „Easy sailing” szybko punktuje nieprzekombinowanymi aranżacjami i doskonałym wokalem, który pełni tu pierwszoplanową rolę. Patrząc na poczynania innych około jazzowych wokalistów to mają oni tendencję do odcinania kuponów i balansowania w przestrzeni, która przynosi im pewne korzyści. Anthony Strong wyrasta ponad nich pasją i kreatywnym podejściem do wybieranego materiału. Jako nieliczny zyskuje także talentem jako pianista, gdzie spełnia się równie profesjonalnie i kreatywnie. Jak już wspomniałem, jest on w moich uszach jednym z czołowych męskich wokalistów i zasłuchany jestem w jego wyważonych ozdobnikach jak i nie przestanę zachwalać precyzyjnie zmiksowanych rejestrów, czego wielu może się od niego uczyć. 

Ocena płyty: