Sięgając po repertuar Astora Piazzolli trzeba sobie zdawać sprawę, że są dwa tego owoce. Albo zrobi się to porządnie i wyjdzie z tego cudo, albo będzie to niedoskonałe i wtedy popada w otchłań historii jako marna tego podróba. Bester Quartet powołany przez akordeonistę Jarosława Bestera podjął wyzwanie zreinterpretowania genialnych kompozycji Piazzolli. Nie ma co stawiać pytania czy się udało, gdyż z tak wybitnymi muzykami jak Dawid Lubowicz (skrzypce i mandolina), Maciej Adamczak (kontrabas) i Ryszard Pałka (perkusja) prawdopodobieństwo fiasku było mniej niż minimalne.


Piazzolla Angels” to niezwykle trafny tytuł albumu. Odzwierciedla on zarówno materiał pod względem kompozycyjnym, jak i czwórkę grających na nim muzyków, którzy spokojnie mogą szczycić się tą terminologią niczym filmowe Aniołki Charliego. Szczerze przyznam, że chwytając po ten album miałem podejście w stylu „przesłuchać raz i mieć to z głowy”. Nie lubuję się w reinterpretacjach, coverach ani odgrzewaniu starych szlagierów, ale tutaj nie mam wrażenia odtwórczości. To co przekonuje mnie najbardziej to energia, która stanowi constans od pierwszego to ostatniego utworu. Warto wspomnieć, że to piąta płyta quartetu, ale druga w obecnym składzie. Poprzedni także był w formie tanga, gdzie gościnnie usłyszeć można było Grażynę Auguścik, Dorotę Miśkiewicz i Jorgos Skoliasa, oraz Krzyśka Lenczowskiego na wiolonczeli i Michała Bylicę na trąbce. Najnowszy projekt skupia się bardziej na rozrywkowym odbiorze, aniżeli sentymentalnej podróży. Wyszło im to wybitnie i światowo. Nawet gdy tempo zwalnia do bardziej piwnicznej aury jak w „Milonga del angel” czy „Resurreccion del angel”, to mnie to porywa i unosi, bo czuć chemię miedzy instrumentami. Nie ma tu przodującego lidera (którym powinien być Bester). Tworzą oni jedność w budowaniu swojej własnej przestrzeni. Jest ona kolorowa i dość bezpieczna jeśli założyć, że porusza się w niej odbiorca. Przeważa ognista melodyjność, której doświadczamy dzięki „Zita, „La muerte del angel”, „Fracanapa” oraz „Las ciudades”, a zamykające album fikuśne „Por una cabeza” z repertuaru Carlosa Gardela jako jedyne przełamuje ten żar delikatną nutą infantylizmu (co uważam za przemyślane i pozytywne posunięcie). 

Mogłoby się wydawać, że jest to album jakich wiele, ale pod pozorem kryje się szlachetność i doskonałość wykonania. Jakiż to zbieg okoliczności, że rocznica setnych urodzin wielkiego Astora zbiegła się z pandemią, dzięki której Bester mógł spełnić swój dawno postawiony cel. Jak to dobrze, gdyż warto sięgnąć po to wydawnictwo i nie dlatego, by przypomnieć sobie charyzmatyczne tanga, a docenić polską formację, która nadal częściej doceniana jest poza granicami naszego kraju. Wielkie brawa dla Bester Quaretet zarówno za odwagę, pewność swojej wartości wykonawczej, jak i magii, która tworzy się podczas ich współpracy. 

Ocena płyty: