Chociaż jestem człowiekiem miłującym sztukę, to bardziej wierzę i ufam nauce. Ta zostaje wystawiona na próbę, gdyż czasem wydaje mi się, że żyją wśród nas magicy. Niektórzy zwą to talentem, dobrze ukształtowanymi predyspozycjami, albo po prostu dojściem do celu ciężką pracą. Tak czy inaczej fajnie czasem wyjść poza granicę i nazwać to magią. To określenie doskonale pasuje mi do charakterystyki Marcina Wasilewskiego. W zeszłym roku wydał jako Marcin Wasilewski Trio znakomity album razem z Joe Lovano, a rok wcześniej nagrał materiał, który właśnie debiutuje jako nowe wydawnictwo. Debiutuje to zbyt duże słowo, gdyż dwa utwory pochodzą z zeszłorocznego „Arctic Riff”… chociaż biorąc pod uwagę chronologię to jest właśnie na odwrót… tak jak powiedziałem, magia. 


Tytuł albumu „En attendant”, czyli “Czekając na” odnosi się pewnie do pozycji, którą do tej pory trzymał ten materiał. Joe Lovano miał pierwszeństwo, a teraz czas na solowy projekt Marcin Wasilewski Trio. Internet podpowiada, że zespół został założony w 1991 roku. Wydawniczy początek nastąpił w 1995 roku, ale to od 2008 roku istnieją oficjalnie jako Trio. Wydali pod tym szyldem 3 studyjne i jeden koncertowy album. Obecnie czwarty, jak dla mnie ugruntowuje dobrze już ulokowaną pozycję Wasilewskiego, Kurkiewicza oraz Miśkiewicza jako liderów formacji jazzowych w Europie. Ich największym atutem jest bezkompromisowy kunszt kompozycyjny, który cechuje się improwizacyjnym minimalizmem pełnym ciekawych rozwiązań i nieprzekombinowanych form. Co mnie przekonuje najbardziej to przyjemność i przystępność odbioru. Nierzadko wszelakie tria chcą zabłysnąć zbytnią rewolucyjnością, a trio Wasilewskiego idzie ku światłu jednostajnym krokiem. 

Na albumie znajduje się trylogia „In Motion”, z których wszystkie trzy części niby połączone, ale jednak rozwiane w innej gramaturze intensywności. Mam wręcz wrażenie, że są to zapisy intymnych, muzycznych konwersacji trojga przyjaciół. One są tu utworem klucz, pomiędzy który przedostały się „Vashkar” oraz „Glimmer of hope” w wersji poprzedzającej sesję z Lovano. Nie śmiem oceniać, które podobają mi się bardziej, gdyż zarówno te „akustyczne” jak i zabarwione saksofonem są dla mnie równie intensywne. Dobra kompozycja zawsze się obroni. Poza nimi są jeszcze dwie pozycje, z czego pierwsza to „Variation 25 (from J.S. Bach: Goldberg Variation)” łączące piękne klasyczne harmonie z niepokornym jazzem. Po drugiej stronie totalne zaskoczenie, aczkolwiek zrobione w takim stylu, że wpasowane w tę formę idealnie. „Riders on the storm” grupy The Doors. Tak, znów należy użyć tej terminologii: magia. Gdy pomyślę ile na tym albumie się dzieje w teorii, to jeszcze bardziej zaskoczony jestem jak lekko i przejrzyście się go słucha w praktyce.

To naprawdę nie tyle przyjemność, co frajda zanurzyć się w „En attendant”. Początkowo miałem mały problem z akceptacją wokaliz wyłaniających się zza fortepianu, bo nie do końca wiedziałem, czy nagrane zostały celowo, czy jednak przypadkowo się tu znalazły. Takie niby słyszalne, ale zbyt dalekie by można je sklasyfikować jako dodatkowe ścieżki. Po którymś już odsłuchu przestałem się nad tym zastanawiać, bo w całości pasują jak guzik w marynarce. Gdy zapięty to dobrze, ale rozpięty też nieźle wygląda. Marcin Wasilewski Trio nagrali album, który życzyłbym sobie, aby grał u każdego, kto jazzem lubi się lubić. 

Ocena płyty: