Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że album z muzyką świąteczną jest dziś traktowany jako pozycja niemal obowiązkowa w katalogach artystów „znanych i lubianych”. W ciągu ostatniej dekady takich mainstreamowych (co oczywiście nie  zawsze oznacza z gruntu złych) wydawnictw ukazało się co najmniej kilkanaście. Pod względem popularności prym wśród nich wciąż zdaje się wieść „Christmas” Michaela Bublé z 2011 roku, ale po bożonarodzeniowe szlagiery sięgali ostatnio także choćby Robbie Williams czy John Legend. Czy nagranie świątecznej płyty można więc uznać, przynajmniej w jakimś stopniu, za pójście na łatwiznę? Jamie Cullum udowadnia, że niekoniecznie. Szczególnie jeśli za cel obierze się stworzenie co prawda mniej obszernego, ale za to wyłącznie autorskiego materiału.


Jak przyznaje sam Jamie, było to dość duże wyzwanie. I ja się z nim zgadzam, bo czy śpiewając o Świętym Mikołaju i pocałunkach pod jemiołą w ogóle da się pozostać naprawdę oryginalnym? „The Pianoman at Christmas” to zestawienie dziesięciu kompozycji, które rzeczywiście brzmią dość znajomo, a na pewno wprowadzają w znajomy nastrój. W przypadku płyty o świątecznym charakterze trudno to jednak uznać za zarzut, tym bardziej, że moim zdaniem Cullumowi mimo wszystko udało się wyrazić siebie – swoją wrażliwość, poczucie humoru i dbałość o aranżacyjne detale.

O aranżacjach wspominam nie bez przyczyny, uważam bowiem, że to one są jednym z najpotężniejszych atutów tej płyty. Odpowiedzialność za nie przypadła głównie Tomowi Richardsowi, który współpracuje z Cullumem od lat. I ta współpraca zdecydowanie się panom udaje. Bogate instrumentarium nie przytłacza, a wręcz przeciwnie – zachwyca. Na przykład w utworze „Hang Your Lights”, który jest jednocześnie jednym z singli promujących album. Dominują tu instrumenty dęte i soczysta, prawdziwie radosna improwizacja. Może nawet nie powinnam bać się słowa szaleństwo? Na pewno takie, w którym jest metoda. Nieco tylko mniej szalone, acz równie radosne są numery „The Jolly Fat Man” i „Christmas Never Gets Old”.

Jeśli o radości mowa, to nie sposób nie wspomnieć także o piosence „Turn On Your Lights”, która zdecydowanym krokiem zmierza w stronę popu. Jej mocną stroną jest ciekawa, dobrze przemyślana i zbudowana orkiestracja, a prawdziwym smaczkiem są według mnie, nomen omen, smyczki.


Co ważne, klimat płyty nie jest jednostajny – miłośnicy i miłośniczki chwytających za serce ballad, do których zresztą sama się zaliczam, również powinni być usatysfakcjonowani. Ja jestem. Na wyróżnienie w tej kategorii zasługuje przede wszystkim utwór „How Do You Fly?”. Na pierwszy plan wysuwają się w nim delikatne emocje i aksamitny głos Jamiego. To połączenie powoduje, że trudno o nim zapomnieć i już teraz wiem, że będzie mi towarzyszył nie tylko w święta, ale przez cały rok. Warto zwrócić uwagę również na urokliwą kompozycję „Beautiful, Altogether” inspirowaną klasykiem „Have Yourself a Merry Little Christmas” oraz na piosenkę tytułową, która wywołuje u mnie skojarzenia z twórczością Bena Foldsa czy, nie tylko ze względu na tytuł właśnie, Billy’ego Joela.

Album „The Pianoman at Christmas” w niewymuszony sposób pokazuje naprawdę spory wachlarz twórczych emocji Culluma i odcieni jego głosu, a także umiejętności towarzyszących mu muzyków. To wszystko sprawia, że, choć nie odkrywczy, jest po prostu bardzo dobry.

Ocena płyty: