Dla mnie piosenka jest sposobem poszukiwania. Nie piszę tylko po to, by pisać, ale by zgłębiać, szukać odpowiednich słów, szokować ludzi, gwałcić publiczność. – Charles Aznavour
W swoich listach do Ingeborg Bachmann, Paul Celan pisał, że poetą jest człowiek, który wkracza własnym istnieniem do języka, zraniony rzeczywistością i rzeczywistości poszukujący. Charles Aznavour, bo jemu poświęcony będzie ten tekst, jest właśnie takim poetą. Jest „wędrowcem”, który obserwując od lat otaczającą go rzeczywistość, nadaje atrakcyjną estetycznie formę swoim uniwersalnym impresjom – myślom, które dla wielu były i – mimo upływu lat, nie tracąc na swojej aktualności – wciąż pozostają egzystencjalnym drogowskazem, katalogiem odpowiedzi, pozwalających na zrozumienie meandrów naszego życia.
W jego twórczości słowa są najważniejsze. Jak sam podkreśla, to one zapoczątkowują proces poprzedzający komponowanie muzyki. To sfera symboliczna, język, jest tu czymś pierwotnym i determinującym konstrukcję materii dźwiękowej. Finalnym efektem połączenia tych elementów jest piosenka. Takich piosenek, Aznavour stworzył ok. tysiąca. Niektórzy mówią nawet, że napisał ich znacznie więcej. Czymś jeszcze bardziej imponującym od samej ilości, jest jednak jakość jego utworów – nie wykluczająca interpretacyjnej głębi prostota, szlachetna romantyczność muzyki i dramaturgia, która jest immanentnie wpisana w arcydzieło.
Autorska „płodność” artysty jest konsekwencją rady, którą Francuz otrzymał od Jeana Cocteau. Mot d’ordre tego drugiego – pisać trzeba codziennie – Aznavour przyswoił bardzo chętnie i nawet dzisiaj kieruje się przekonaniem, że nie jest ważne to, czy pisanie nam wychodzi, czy nie wychodzi. Następnego dnia możemy uznać, że nie miało ono sensu, ale musimy usiąść i pisać znowu. To właśnie ten rodzaj poszukiwania, o którym pisał w moim mniemaniu Celan. Kierowany ambicją, ciekawością świata i niemożliwym do zaspokojenia, bo przyjmującym dla niego formę wewnętrznej potrzeby, głodem wiedzy, Aznavour poznaje i odkrywa prawdy ważne lub bardzo ważne. Udaje mu się uchwycić coś, czego na co dzień wcale nie potrafimy zobaczyć i widzimy dopiero wtedy, kiedy on nadaje temu werbalny kształt.
Interesuje go przede wszystkim miłość i przemijanie, ale mówi też o rzeczach, których – według wielu – nie należałoby dotykać słowami. Wykazuje się ogromną odwagą chociażby wtedy, kiedy w Comme ils disent, śpiewa o nieheteronormatywności. Wyraża tym samym swój sprzeciw wobec wszelkich prób kategoryzacji i podporządkowywania ludzi hermetycznym nazwom. Ze swojej twórczości nie czyni jednak manifestu o charakterze politycznym czy światopoglądowym. Negując esencjonalizm, podkreśla konstruktywistyczną naturę naszej tożsamości i choć wypowiada się z płaszczyzny artystycznej, pozwala „doświadczyć” słuchaczowi zmiany miernika życia, o której pisał chociażby Fryderyk Nietzsche.
Myśląc o Napoleonie piosenki francuskiej, nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem Tołstoja, który uważał, że nie ma banalnych tematów, są tylko banalni autorzy. W kontekście tej wypowiedzi, Aznavour jawi się jako ikona, żyjąca legenda, która śpiewając o wieloaspektowości naszej egzystencji, nie robi tego w sposób trywialny, grożący lekceważącą bezrefleksyjnością i ignorancją słuchacza.
Dla Edith Piaf, Aznavour był „małym gnojkiem geniuszem”, dla François Truffauta, „św. Franciszkiem z Asyżu”, dla mnie – osoby, której chanson française towarzyszy od lat – jest przeżyciem zmysłowym i duchowym, jednym i drugim – tego się nie da rozdzielić. Mając świadomość celowej emfazy, twierdzę, że pełni on rolę mędrca, który swoim dorobkiem artystycznym, ale i całym życiem, dowodzi, że to, co się liczy, to iść dalej, żyć, być wrażliwym, mierzyć wysoko…
PS, powyższe, artysta potwierdził swoim koncertem w Warszawie. Ten 90-latek okazał się wciąż niezwykle energicznym i budzącym ogromny respekt piosenkarzem. Korzystając garściami z wielkiej kultury wokalnej i znakomitej techniki, przezwyciężył wszelkie trudności i wiekowe ograniczenia. Na scenie poradził sobie doskonale, co więcej, swoim spektaklem – bo to nie był tylko i wyłącznie koncert – Aznavour dowiódł, że kariera musi mieć twardy fundament, a sama sława jest rzeczą ulotną. Czym ów fundament w jego przypadku jest, nie trudno wskazać. To przede wszystkim ogromny talent i osobowość, które sprawiają, że uwalniane są emocje słuchających, a ich reakcje przyjmują często charakter totalnej ekstazy. W trakcie trwania tego widowiska, niejednokrotnie miałem wrażenie, że dostarczane nam są najpiękniejsze przeżycia artystyczne. Monsieur Charles śpiewał z takim uczuciem i taką perfekcją wykonawczą, że słyszeć będę go i wspominać jeszcze bardzo długo. Teraz już wiem na pewno, że ten głęboko czujący i kochający swą sztukę człowiek, zostanie zapamiętany jako jeden z największych artystów XX wieku. Przyciągając wciąż tłumy, zaprzecza swojej starości, która przecież powinna – na szczęście tylko teoretycznie – hamować jego artystyczny „pęd”. W tym wypadku, widać jednak bardzo wyraźnie, że mamy do czynienia z wielkim twórcą, który wzbogacając swój warszawski występ wrodzoną elegancją, osobistym szarmem i pięknem, sprawił, że tego wieczoru byliśmy skłonni uklęknąć, byliśmy gotowi go wielbić…
Chylę przed jego SZTUKĄ czoło w najwyższym podziwie!