W 2019 roku wydała z udziałem Leo Green Orchestra album live podsumowujący 25 lecie jej kariery. Szybko zatem można skalkulować, że za chwilę będzie świętować 30 lecie, a zrobi to mocnym akcentem, bo oto wydała swój ósmy studyjny album „The Fifth Chapter”, którym dodatkowo świętuje pięćdziesiąte urodziny. Brytyjska ikona soulu i R&B. Wybitny, charakterystyczny, odważny wokal. Scenicznie petarda. Opowiadać o niej można długo. Może kiedyś nakręcą film to będzie łatwiej to ogarnąć. Zjawiskowa. Beverley Knight


Kilka lat temu zasiadła w jury brytyjskiego Stars Truck czym zaskarbiła sobie pokolenie zupełnie nowych odbiorców. Wtedy też wystrzeliła z dyskotekowym singlem „Everything’s gonna be alright”, który uplasował ją na wysokim poziomie atencji. Beverley zaczęła kompletować materiał na nowy album. Nowy pod wieloma względami. Po pierwsze wróciła do stylu, którego dawno nie tykała. Rozrywkowy, radiowy pop, którym czarowała na albumie „100%” w 2009 roku i jak dla mnie jest to jeden z jej najlepszych albumów. „The Fifth Chapter” ma wiele zalet i atutów… ale dla mnie, wieloletniego słuchacza, który idzie razem z nią przez większość dyskografii jest to płyta ukierunkowana na karierę i poklask. Bardzo dużo w niej komercji. Mając w pamięci „Soulville” (2016) oraz „Music city soul” (2007) szukam na nowym wydawnictwie właśnie tamtych smaczków. Bluesa, soulu i bardziej ambitniejszych rozwiązań. Ku mojej radości potrafię je znaleźć. „A little more love” wraz z „Not prepared for you” są najbliższe Beverley jaką znam i podziwiam. Lekkie, trochę funkowe, trochę bluesowe i słucham ich ze wszystkich utworów najczęściej.


Zdecydowanymi faworytami by narobić zamieszania są singlowe „Last one on my mind”, które bez dwóch zdań okaże się jednym z najczęściej granych utworów tego roku na wyspach, „Systematic overload” będące według mnie najlepszym utworem tego albumu pod względem produkcyjnym oraz wspomniane już „Not prepared for you” napisane przez Dianne Warren. Tak, tak, to ta sama co pisała dla Whitney, Celine, Christiny, Britney i całej reszty gwiazd showbizzu. Beverley może nie globalnie, ale tutaj w Europie plasuje się z pewnością w czołówce najlepszych wokalistek. Śmiało wykorzystuje wszystkie walory jakie nosi jej wokal. Mocno, bogato w koloratury i bardzo emocjonalnie. Właśnie za to ją podziwiam najbardziej. Wierna i świadoma swoich możliwości. 

Co do repertuaru i jego kolorów można mieć własne zdanie. Mnie nie zawsze odpowiada każda pozycja na „The Fifth Chapter”. Czasem wydaje mi się, że w studio za bardzo postarano się by było (zbyt) idealnie przez co zrobiło się nieco komputerowo, a zdjęcia zawarte w książeczce dołączonej do płyty udają, że artystka ma o połowę mniej lat. Nie zmienia to faktu, że pod względem wokalnym i osobowościowym ona jest ciagle taka sama. Perfekcjonistka z szerokim wachlarzem interpretacji. Dużo tu ozdobników, bardzo dużo kulminacji co zresztą w rozrywce robi najwięcej szumu. Medialnie i produkcyjnie jest to aktualna porcja hitów dla milionów szukających dobrych melodii z gwiazdorskim wokalem. Artystycznie jest to także tylko aktualna porcja hitów dla milionów szukających dobrych melodii z gwiazdorskim wokalem. Jednakże warto.

Ocena płyty: