Will Downing zakładając własną wytwórnię miał plan i jak widać realizuje go bardzo skutecznie. Postawił na coroczne, nie za długie albumy, które przyniosą fanom klasycznego soulu i soft R&B piosenki rozkochane w dotychczasowej karierze. Nie inaczej jest na świeżo wydanym „Pieces”. Zawarte na nim 7 utworów można bez słuchania umieścić w całym leksykonie romantyzmu, którym Downing karmi nas od ponad 35 lat. Nie przypadkowo nowy album ma premierę na chwilę przed walentynkami. Zresztą to nie pierwszy ruch ze strony tego artysty, ale jest to znów bardzo celny strzał. Z drugiej strony powoli przewidywalność jego repertuaru zdaje się wpadać w rutynę i nie można odróżnić, który utwór skąd pochodzi i jak się nazywa. Zlewają się frazy, zlewają się aranżacje, produkcje i tylko jedno nieustannie podnosi rangę jego płyt. Wokal. 


Śpiewać ponad trzy dekady nagrywając, koncertując, eksploatując swój instrument i mając po tymże czasie tak nieskazitelne warunki to proszę Państwa wymagane jest oklaskiwaniem i dawaniem za wzór. Pod względem technicznym i interpretacyjnym Will Downing jest zadziwiający. Lekko, z przydechem, z pełnym wibratto, skacząc po rejestrach jakby nie sprawiało mu to najmniejszej trudności. To się dopiero nazywa być odpowiedzialnym artystą. Przyklejono mu łatkę „księcia soulu”, ale jak dla mnie jest on następcą tronu, który pozostawił po sobie Luther Vandross. Nie ma równie zjawiskowego wokalisty, który miałby tak idealne warunki by być tym pierwszym. Głęboki, soczysty baryton, który jak to można przeczytać na stronie Willa „odbił się szerokim echem w sercach kobiet na całym świecie”. Nie sposób się z tym nie zgodzić gdy słucha się takich perełek jak „Early years”, „Kinda guy” czy „You deserve better”, które według mnie jest najlepszą kompozycją na „Pieces”. 

Wielu pewnie stwierdzi, że wszystko już było. Powie, że nic odkrywczego ten amerykański wokalista już nie nagrywa. Nie ma zaskoczenia. Ciągle powtarzalne melodie, rymy, tematy i schematy wokalne. Być może nawet będą mieć rację, ale poza tą merytoryczną oceną jest jeszcze magia muzyki i emocje, które Will Downing ciągle wzbudza i wzbudzać będzie dopóki w jego unikatowym głosie będzie słychać charakterystyczny zalotny uśmiech i ciepło. Przyznać trzeba, że nie jest to album na skupienie i celebrację, a bardziej na miłe i lekkie chwile codzienności, czy tło do zakochanych spotkań. Myślę, że nawet mu to wystarczy i może taki był zamierzony cel. Tak czy inaczej jest to album sygnowany przyjemnością. Taki nam też odpowiada, bo trzyma najwyższy poziom i pożądany styl. 

Ocena płyty: