Na albumy Mathiasa Eicka czekam z niecierpliwością, bo jest on jednym z tych muzyków, który najbardziej rezonuje z moją wrażliwością. Tym razem nie jest on bohaterem, a gościem. „Last decade” to bowiem najnowsze wydawnictwo i zarazem debiut w szeregach wytwórni ECM, za który odpowiedzialny jest Benjamin Lackner. Urodzony w Berlinie jako nastolatek wyjechał do Ameryki, gdzie wszystko szło gładko i dźwięcznie. Nauka gry na fortepianie zaowocowała dyplomami, potem nagrodami, aż w końcu dostał ten przywilej znalezienia się w jakże prestiżowej niemieckiej wytwórni. Czy muzycznie cieszy i zadziwia zatem jeszcze bardziej? 


Składem na „Last Decade” jest kwartet. Obok fortepianu Lacknera usłyszeć tu można jego wieloletniego przyjaciela, basitę Jérōme Regarda, który skomponował jeden utwór na ten album. Gdyby dołączyć do tych dwojga perkusistę Matthieu Chazarenca to dostalibyśmy trio, które założyli 20 lat temu, a które trwa do dziś. Jest jednak inaczej, gdyż jako goście, a jednocześnie koledzy z ECM pojawili się: wspomniany Eick na trąbce oraz Manu Katché za perkusją. Jest to niesłychana gratka, by usłyszeć tak znakomite osobistości i osobliwości w jednym projekcie. Linia fortepianu jest bardzo amerykańska, czyli lekko osadzona i bardziej skupiona na długim wybrzmieniu, aniżeli skokowych momentach i szarpanych improwizacjach. Trąbka Islandczyka rozkochuje niezmiennie przestrzennością i ukrytą w niej surową dramaturgią. Lubię ten stan, gdy smutek przełamuje się w niej z poczuciem ulgi. Warto, a nawet należy zwrócić uwagę na specyficzne wibrato, które charakteryzuje grę Mathiasa. O Manu nie trzeba za dużo mówić bo ten Francuz znany jest doskonale. Wystarczy przypomnieć, że grał ze Stingiem i Peterem Gabrielem w ich najlepszym okresie, a w swoich projektach spełnia się także wokalnie, twórczo i produkcyjnie. Tak oto dostajemy bogatą kulturalnie dawkę jazzu, który dobrze jest znany jeśli spojrzeć na inne pozycje z ECM. Klasyczny jazz środka. Lekki, przyjemny, szlachetny i co najważniejsze ambitny.

Pod względem kompozycyjnym jest bezpiecznie. Melodyjność jest nurtem przewodnim. Co ciekawe klawisz wcale nie dominuje. Najbliżej mu do dialogu z kontrabasem, który bardzo wyraźnie przedstawia swoje zdanie w tych utworach. Mocno zauważalne jest to w „Hang up on the ghost”, gdzie linia basu skupia uwagę nawet bardziej od Eicka. Cudowna niespodzianka. Materiał jest bardzo zgrabny, spójny i interesujący. Poza pełnymi utworami takimi jak tytułowe „Last decade” albo „Circular Confidence” znajdują się dwie mniejsze pozycje, które skutecznie mnie na sobie zatrzymały. Pierwsza to „Remember me”, chyba najbardziej luźna ze wszystkich na tej płycie, ale jednocześnie tak doskonale bezinteresowna, co z kolei przekłada się na jej wyjątkowość. Druga to „Èmile”. Monodram kontrabasowy Regarda, który dosadnie pokazuje, że jest on w równym stopniu artystą tego kwartetu. Kończące to wydawnictwo „My people” wymyka się z ram całości indywidualizując się w tej palecie dźwięków wprowadzając dodatkowy akcent dopełnienia. 

Debiut w ECM stał się katalizatorem nowej drogi dla Lacknera. Ze swoim trio nagrał znakomite pięć albumów i z pewnością jeszcze wiele przed nimi, ale kolaboracja na „Last decade” stworzyła coś równie znaczącego. Duża w tym oczywiście zasługa Manfreda Eichera, który jako szef wytworni ma moc i decyzyjność produkcyjną. Tak oto warto ten album przyswajać pod względem fortepianowych kompozycji, bogactwa kontrabasu, wyważenia perkusji i dętym dopieszczeniu. Wszystko to tworzy spójny obraz, ale jak dla mnie to poszczególne partie sprawiają, że ten album jest tak dobry. 

Ocena płyty: