Ella Fitzgerald jest dla mnie muzycznym multiversum scalającym sztukę wokalną, charyzmę, artyzm i niezwykle skromną osobowość. Inspiruje niezmiennie całe masy artystów nie tylko z działu jazzu, ani samego wokalu. W ślad za jej twórczością idą graficy, a nawet projektanci zaintrygowani tą indywidualnością. Nika Lubowicz o Elli mówi, że jest dla niej „niedoścignionym wzorem do naśladowania i pewnym niepojętym geniuszem”. Miłość do The First Lady Of Song zaowocowała koncertem na setną rocznicę jej urodzin w 2017 roku. Chęć nagrania tego projektu została zatrzymana przez narodziny syna, potem pandemia zrobiła kolejną pauzę, ale w końcu się udało i nakładem wytwórni fortune dostajemy album „nika sings ella”.


W obydwu koncertach premierowych udział wziął Wojciech Karolak, ale niestety nie dane mu było dołączyć do sekcji nagraniowej, która krótko po realizacji musiała zmierzyć się z Jego odejściem. Zostały jednak dwie aranżacje Mistrza, a za klawiszem zasiadł w zamian jakże znakomity Andrzej Jagodziński, który to razem z Niką stworzył przepiękny duet w „The man I love”. Tu warto zaznaczyć, że album jest z serii All Stars, co świadczy o bogatym doborze muzyków. Henryk Miśkiewicz, Wojciech Pulcyn, Piotr Baron, Grzegorz Nagórski, Marcin Jahr to tylko połowa gwiazd, które zostawiły swój ślad. Dołączyli do nich jeszcze Robert Murakwoski, Dariusz Plichta, Kamil Karaszewski, Kazimierz Jonkisz i Wiesław Pieregorólka. Gościem specjalnym jest wybitny i ambitny wokalista Wojciech Myrczek, który zaśpiewał z Niką dwa standardy: (lekko zbyt oczywisty) „Cheek to cheek oraz przewspaniałe jako duet „April in Paris”. 

Ella w swoim dorobku ma tyle albumów, że nie sposób je łatwo zliczyć, a wersje koncertowe są najcenniejsza ich częścią. Tu trochę ubolewam, że „nika sings ella” jest wersją studyjną, a nie koncertową. Uważam, że byłby dużą bardziej autentyczny w przekazie emocjonalnym. Materiał nagrano co prawda w dwa dni, ale nie zmienia to faktu, że są to nagrania studyjne. Przywołać mogę niedawny album koncertowy Andrzeja Dąbrowskiego, który również został wydany w wersji All Stars i jest niesłychaną gratką. Nika jest wokalistką wrażliwą i dbająca o szczegóły, co przekłada się na niezwykle zmysłowe i poukładane doznania ze strony słuchacza. Jej najnowszego albumu słucha się jednym tchem i niekiedy są chwile, kiedy zapomina się, że są to utwory należące do Elli. Jasna, klarowna barwa Lubowicz zmienia dramaturgię, która szła w parze z charyzmą wokalną u Fitzgerald. Interpretacje Niki są pięknie, wytworne i pełne szacunku do oryginałów. I już. Nie ma tutaj kolorowych fajerwerków. Jest pełna przyjemność pod względem kunsztu, dbałości o spójność, świadomości wybitnych gości jak i własnej miłości do Elli. Dobry album mający na celu pokazać jak wielkim uznaniem Nika darzy tę wokalną pionierkę.

Mam jednak mały dylemat ponieważ uważam, że mogło być nieco ciekawiej. Może gdyby były to utwory mniej znane. Może gdyby pokuszono się o odważniejsze aranżacje. Może gdyby Nika zaśpiewała je po polsku. Może wtedy mógłbym powiedzieć, że jest to album spektakularny, a tak jest bardzo ładny, bezpieczny i może trochę za mały na miarę zdolności Lubowicz. Niemniej jest to album porządny. Jako coverowy stoi bardzo wysoko, a „Lady be good” i „Confirmation / 26-2” to jego najjaśniejsze punkty. Uwielbiam ten spokój w głosie Niki i jej jazzową niewinność stąd też ochoczo wracam do tej płyty, bo przynosi mi mnóstwo pozytywnych wibracji. 

Ocena płyty: