Młode pokolenie twórców nie ma lekkiego życia jeśli chodzi o przebicie się do słuchacza. Dotrzeć do niego nie trudno, ale przebić się i zyskać wyłączność skupienia, a potem pozostawić odbiorcę niczym ogon komety to już nie lada wyczyn. Czasy są wspaniałe. Internet oferujący ogrom możliwości zaprezentowania się rozpieszcza. Piarowcy rekomendują, aby wyróżniać się z tłumu jeszcze bardziej. Pewna brytyjska instrumentalistka zagrała im jednak na nosie, a jeszcze bardziej na saksofonie. Jasmine Myra wydała dwa miesiące temu debiutancki album „Horizons” i wcale nie zrobiła tego ubrana w złote pióra, ani posiłkując się spektakularnymi nazwiskami-wspomagaczami. Nagrała z poczucia konieczności uzewnętrznienia swoich emocji… i stało się to jaśniejsze od wszystkich internetowych recept na sukces.
Album powstawał w czasie pandemii co obecnie jest już wysoce przewidywalne. Myra nie mogąc koncertować i dzielić się swoimi kompozycjami na żywo z publicznością miała okazję nagrać materiał. Pomógł jej Matthew Haisall oraz Gondwana Records, którzy opiekują się takimi sławami jak GoGo Penguin i Hania Rani. Na albumie „Horizons” słychać, że Jasmine pasuje do tego towarzystwa perfekcyjnie skupiając się na tym, aby słuchacz dobrze spędził czas i naładował się pozytywnym vibem. Chociaż można tu znaleźć chwile zamyślenia, to jest to materiał opiewający w optymizm i mnie osobiście nastraja energetycznie. Uwielbiam proste formy, wokoło których trwa aranżacyjna i produkcyjna zabawa. Trwa to od samego początku aż do końca. Melodie wchodzą do głowy i wędrują ze mną cały dzień. Uwielbiam smaczki jakie zostawia za sobą harfa, bardzo podoba mi się gęsty, ale nadal prosty bas. Sekcja smyczkowa jest najbardziej tajemnicza i z pewnością uzupełnia klimat niedopowiedzeniem, ale to Myra z saksofonem altowym (oraz na flecie) jest niekwestionowaną liderką jak i gwiazdą „Horizons”.
Po niczego nie zdradzającym „Prologue” zaczyna się niezła przygoda. Tytułowe „Horizons” z intrygującym solo na gitarze Bena Haskinsa wprowadza dialog jaki Myra zdaje się celebrować ze swoim zespołem. Zostawia dużo miejsca dla innych, ale kiedy przejmuje inicjatywę to robi to z pełną świadomością, że to jej kompozycje. Moje ulubione „1000 miles” to taki jakby 7 minutowy refren, który nucić mogę bez końca. Czuć inspirację przestrzennej Skandynawii i kobiecej wrażliwości. Cały album jest co prawda dość improwizacyjny jeśli chodzi o solówki, ale kształtem zamyka się w ramy rozrywkowego jazzu środka, co bardzo zbliża go do dorobku GoGo Penguin. Energetycznie każdy utwór ma schemat opierający się na stopniowym wzbijaniu i łagodnych rozwiązaniach. Nostalgia spełnia się w „Words loft unspoken”, gdzie liderka pozwala na chwilę przejąć emocjonalną kontrolę kwartetowi smyczkowemu. Dalej mamy constans pozytywnych kolorów w „Morningtide”, „Awakening” oraz „The promise”. Dopełnieniem jest kończące album „New beginning” z jakże wymownym przesłaniem. Aż nie mogę się przestać zachwycać jak pięknie i szlachetnie wypełniono nieskomplikowane formy kompozycyjne wyrafinowanymi i dopieszczonymi solówkami to saksofonu, fletu i klawisza (za który odpowiada Jasper Green).
Mam poczucie, że muzyka to ciągle coś więcej niż ewoluowane definicje, które powstawały przez wieki. „Horizons”, które nagrała Jasmine Myra sklasyfikować można bardzo łatwo. Łatwo też rozłożyć jej utwory na czynniki pierwsze i przeanalizować co, kto, jak i kiedy. Jest tutaj jednak ten fantastyczny pierwiastek osobliwości, który sprawia, że ten album czuje się bardziej i mocniej niż inne. Niesamowite jest także to, że prawdopodobnie nie będzie dane każdemu ze słuchaczy poznać Jasmine personalnie i osobowościowo, ale dzięki muzyce może ona zyskać podziw, uznanie i zwyczajnie ludzką sympatię. Jeśli to co tworzy jest zespolone z jej charakterem, to ja chętnie wybiorę się na koncerty, aby ją bliżej poznać. A póki co zapętlam debiutancki krążek i zachwycam się projektem okładki!