Cenię sobie kiedy muzyka pełni rolę przenośnika emocji i wartości, które Artysta chce przekazać w danym momencie swojego życia. Przy okazji fajnie gdy jest to odpowiednio przygotowane i rozmyślnie zaaranżowane, łatwo bowiem paść ofiarą nadmiernych interpretacji. Ogrom inspiracji ma dziś spory wpływ na rodzące się młode pokolenie twórców. Takim jest właśnie DoomCannon, który choć nie zalicza się do debiutantów bo zmaterializował już kilka projektów, to wkracza na nową ścieżkę totalnie solowym albumem. „Renaissance” to zbiór 9 kompozycji głownie mieszających jazz z hip-hopem. 


Materiał powstawał przez ostatnie cztery lata co nasiąkło tematami społecznymi. Równo pandemia jak i ruch #BlackLiveMatter odcisnęły tu swój wpływ. Sam kompozytor nierzadko tłumaczył, że chciał stworzyć album koncepcyjny, który pozwoli odbiorcy wejść do świata pozbawionego „naszych spraw”. Jego manifesty przeciw segregacji, izolacji społecznej, dyskryminacji, zakorzenionego poczucia przymusu kulturowego przełożyło się na spójną płytę, której tytuł jest znamienny. Odpowiedzialny za klawisze i aranżacje kwartetu smyczkowego DoomCannon do współpracy zawezwał przyjaciół dzielnie wpierających go w misji „Renaissance”. Kaidi Akinnibi na saksofonach, Daniel Rogerson na gitarze, Jamien Nagadhana na basie wraz z Thea Sayer na kontrabasie, Oscar Ogden za perkusją oraz Elias Jordan na flugelhornie to nie licząc sesji smyczkowej cała muzyczna rodzina Dominica Canninga, bo tak naprawdę nazywa się lider. 

Aranżacje są bardzo dosadne, energetyczne, czasem aż agresywne. „Uncovering Truth” na przykład pomimo delikatnego wstępu zbudowane jest na ciężkiej grze perkusyjnej, lekko demonicznej gitarze i melodyjnych frazach dętych. Równie ekspresyjne jest „Black Liberation”, które mimo renesansowego zamysłu ma w sobie sporo gniewu, niepokoju i niezgody. Zapowiada je „Blak Liberation Prolouge” z równie emocjonalnym przesłaniem Canninga. Tak naprawdę to pomimo koncepcji „nowego świata”, który ma być zawarty na tym albumie nie można tu znaleźć ukojenia albo odskoczni od otaczających nas emocji. Oparte na hip-hopie produkcje mają w sobie duże pokłady energii, ale daleko im do radosnych melodii i kolorowych nastrojów. Przeważa delikatny mrok z małymi refleksami i uważam, że ma to swoją definicję piękna. Ukazuje także siłę, determinację i własne zdanie, które należy do nowego pokolenia przebijającego się przez utarte schematy i jakże często narzucane wartości. 


Dla mnie ten album jest bardzo autentyczny, co utwierdza w przekonaniu, że artyści szczerze podeszli do jego tworzenia. Jedyne co sprawia mi mały kłopot, to znalezienie w nim DoomCannona nie jako przywódcę formacji, kompozytora, ale jako muzyka. Trzeba się czasem mocno wytężyć, aby wśród krętych improwizacyjnych dróg saksofonu, perkusji, basu i gitary wsłuchać się w linie klawiszy. Są one jak dla mnie za bardzo schowane. Nie zmienia to jednak faktu, że płyta ta jako całość robi wrażenie i wzbudza atencję. Brytyjska, jazzowa scena muzyczna nie tylko zachwyca nowymi artystami, ale ciagle wytacza nowe kierunki, którymi śmiało można się dalej inspirować. O zachwycie nie trzeba wspominać, bo rodzi się sam.

Ocena płyty:

Doomcannon rusza niebawem w trasę promującą ten album i zawita także do Warszawy, gdzie 5 grudnia zagra w Klubie Jassmine. Bilety już dostępne.