Dwa lata pandemii pozostawiło na każdym i w każdej dziecinie życia blizny. Niektóre z nich trzeba będzie nosić jak przykrą konieczność, ale są także i lepsze tego strony. Jak dla mnie ten czas najlepiej wykorzystała kultura. Z historii wiadomo, że wszelakie konflikty, zarazy oraz katastrofy skutkowały kulturalnym rozwojem, niekiedy odrodzeniem. Takim właśnie momentem jest album „Heart to heartKrzysztofa Herdzina i Roberta Majewskiego. Album jest tak różnorodny i bogaty jak talent oraz dorobek każdego z dwojga liderów. Nie od dziś wiadomo, że Panowie współpracowali ze sobą wiele razy. Nie udało się im jeszcze nagrać wspólnego materiału jako dialog, co spełnili własne dzięki pandemii. Herdzin nagrał partie do 6 utworów, po czym wysłał je do Majewskiego, któremu nie trzeba było mówić co ma z ty zrobić. Rozumieją się oni poprzez dźwięki i nie tyle co uzupełniają, a budują wspólną przestrzeń. 


Zaczyna się romantyczną klasyką w utworze „New life”. Tylko klawisz i dęciak. Prosto, oszczędnie, ale bardzo wymownie. Delikaty jazz środka wpleciony jest w filmową strukturę. Takie wprowadzenie do albumu to jak lekko otwierające się drzwi, za którymi czeka nie lada przygoda. „Looking up” bowiem jest już zupełnie inne. Króluje tu fusion i modern jazz w bogactwie aranżacyjnym. Warto nadmienić, że wszystkie ścieżki są autorstwa Herdzina, który jak widać lubi eksperymentować i wychodzi mu to wyśmienicie. Jako trzeci wyłania się kolejny bohater wśród kompozycji. „Mantra G” to wypisz, wymaluj skandynawski styl, o którym wspomina wydawca nawiązując do Nilsa Pettera Molvær’a. Właśnie to mnie najbardziej zaintrygowało, aby chwycić za „Heart to heart” i muszę przyznać, że nie zawiodłem się. Majewski znany jest z szeroko uwielbianego jazzu, co skutkuje jakże idealnym wpasowaniem się własne w ten klimat, który znów filmowo buduje Herdzin. Potem jest jeszcze lepiej, bo „Black Hole” jak na czarną dziurę przystało zasysa wszystko swoim głodem energii, ale ma także drugą stronę, gdzie daje ujście emocjom. Drapieżny, brudny utwór nie zadusza całości, a sprawia że jest to swoista kulminacja. Niezwykłe! Po niej następuje jakże oczekiwane katharsis w postaci „Sisyphus” działające jak balsam, a będące nadal w okolicy jazzu środka kłaniającego się w stronę skandynawskiego fusion. W tymże utworze jak dla mnie najlepiej słychać „współpracę mentalną” dwóch muzycznych osobowości. Lekko, acz stanowczo. Mnie to bardzo przekonuje. Na koniec Panowie zaserwowali coś, co spokojnie można nazwać „after party”. Jest to najbardziej rozrywkowa cząstka albumu, pełna luzu i ewidentnej zabawy, bo takie właśnie jest „At dawn”. 

Słychać, że większy wkład w ten projekt ma Krzysztof Herdzin, który swoim charakterystycznym i jakże pożądanym stylem tworzenia spełnia się jako lider. Dużo jest rozbudowanych form i bogatych aranżacji, co jak najbardziej wpływa na pozytywny odbiór płyty. Bez Majewskiego jednak nie było by tylu zaskoczeń, drapieżności i przełamań klimatycznych. Wspomnieć należy także Roberta Kubiszyna, który nie tylko zmiksował i masterował całość, ale i zostawił dwa ślady basowe na tym albumie. Bardzo dobrym albumie. Jest to także dowód, że nic dzieje się bez powodu i warto szukać dobrych stron w nie zawsze pozytywnym czasie. „Heart to heart” jest właśnie taką „dobrą stroną” obecnych zawirowań. Płyta dwojga przyjaciół, mistrzów w swojej dziecinie i fachu, która uważam jest jedną z lepszych w polskim jazzie środka od kilku lat. 

Ocena płyty: