Jeśli jest w obecnych czasach artystka, która jest idolem innych artystów to niewątpliwie jest nią Cynthia Erivo. Ten kto miał przywilej słuchać jej na żywo w musicalu „The Color Purple”, ten zdobył mądrość wyznacznika perfekcji. Potwierdzają to zdobyte przez nią Tony oraz Grammy Awards. Przez ostatnie lata więcej jej było w kinematografii aniżeli w muzyce, aczkolwiek każdy film z jej udziałem jest zarówno majstersztykiem gry aktorskiej (nominacja do Oskara za główną rolę w „Harriet), ale także za każdym razem przemyca tam swój talent wokalny (tak jak w „Źle się dzieje w El Royale”). Nadszedł wreszcie upragniony czas, gdy wydaje ona debiutancki album, na który naciskali fani, przyjaciele i wszyscy, którzy poznali jej niesamowity głos. 


Okazuje się, że debiut to za dużo powiedziane, gdyż niektóre piosenki mają po 7 lat. „Ch. 1 Vs.1” to album podsumowujący jej dotychczasowe muzyczne poczynania jako niezależnej artystki (nie znalazło się tutaj „Stand up” ze wspomnianego „Harriet”, ani żadna z wszelakich interpretacji wykonanych na koncertach honorujących wielkich świata muzyki, jak chociażby doskonałe „The impossible dream”). Co zatem znajdziemy na tym albumie? 12 autorskich piosenek łączących w sobie soft r&b wymieszany z rozrywkowym popem. Brzmi to mało ambitnie jak na tak wielkoformatowy wokal, ale muszę sprostować, że jest to rozrywka z najwyższej półki. Kompozycyjnie jest bardzo bezpiecznie, prosto i nierzadko przewidywalnie. Zwrotka, refren, mały bridge i kulminacja. Taką formę ma prawie każda pozycja. Wzmocnienia udoskonalają sprytne pauzy i dobrze zaprojektowane chórki. Brakuje mi jednak chociaż jednego punktu „wow”, który podniesie ten radiowy materiał do poziomu artyzmu.  


Rozpoczynający całość „What in the world” dobitnie skupia uwagę na aranżacji. Gęsta sieć niskich częstotliwości utrzymuje się aż do ostatniego dźwięku. Aranżacje i produkcje są na światowym poziomie. Zrobione z dbałością o komfort słuchacza, aby nic mu nie przeszkadzało, ale także aby niczego nie zabrakło. Intensywność zgadza się od pierwszej sekundy, aż do zakończenia. „Hero” ma zjawiskowo przejmujący tekst, a chórki celowo wyeksponowane minimalnym aranżem działają niczym sekcja symfoniczna. Bardzo dobra kompozycja! Mnie bardzo zachwyciła piosenka „Sweet Sarah”. Akustyczne brzmienie klasycznej gitary, lekkość instrumentalna i pięknie opowiedziana historia. Najczulej jednak dotyka mnie „Tears”. Według mnie jest to także najciekawszy numer pod względem harmonii. Satysfakcjonująco tajemniczy i magnetyzujący. Wielu jednak zostanie zaczarowanych dzięki „You’re not here”. Delikatna, wrażliwa i sensualna ballada zasługująca na chwilę bezdechu z zachwytu. Tutaj też dobitnie słychać jakaż to znakomita wokalistka. 


Wokal. Ten jakże kontrolowany, dojrzały, wrażliwy, mocny, a zarazem jakże kruchy, gdy władają nim emocje. Słyszałem porównania, które stawiają ją obok Beyoncé, Emeli Sande, Leony Lewis czy Sia… szczerze mówiąc wzbudzają one we mnie ironiczny śmiech, gdyż Erivo zasługuje, by być nad nimi wszystkimi. Chociażby dlatego, że jest bardziej autentyczna i uważam, że o te kilka małych kropel talentu lepsza. Nie uważam jednak, żeby jej album przenosił góry, ani stawiał rynek muzyczny w szachu. Jest to dobra płyta z ładnymi piosenkami w zjawiskowym wokalnym wykonaniu. I już. Jak na debiut podsumowujący dotychczasowe poczynania to on mnie zaspokaja, bo z tyłu głowy mam oczekiwanie, że kolejny będzie już tworem skupionym się na tutaj i teraz. „Ch. 1 Vs. 1” to taka przystawka do tego, czym Cynthia Erivo nas oczaruje. Bardzo na to liczę. 

Ocena płyty: