Songs from other places” to 15 album Stacey Kent zachwycającej serdeczną naturalnością, której pełno w jej śpiewaniu. Nie inaczej jest i tym razem. Chociaż pośród 10 utworów znalazły się na nim tylko trzy premiery, to i tak warto podziwiać delikatność interpretacji i lekkość wykonania. Myślę, że dobrze to w sobie pielęgnuje, bo nadal chwyta i zachwyca. Mnie to nawet zadziwia, bo od wielu albumów doskonale wiem czego się po niej spodziewać i w całości się to sprawdza, a ja nadal nie mogę się nią nasycić i oderwać, takie to dobre. 


Uwielbiam ten styl, gdy nie do końca wiadomo, czy to jeszcze nieśmiałość czy już nonszalanckie stonowanie. Bo np. taka Norah Jones nieco popadła w kompleks samej siebie nie mogąc zdecydować czy to nadal jazz czy już country, tak Stacey bez żadnej wątpliwości konsekwentnie wybiera to pierwsze. Wspiera ją Art Hirahara będąc drugim do tanga, którym jest obecny, wspólny album. Do tanga takiego jak to w Macao, o którym nagrali song, a jest to jedna z tych trzech premier napisanych przez Jima Tomlinsona (męża Stacey) oraz noblisty Kazuo Ishiguro (z którym artystka współpracuje od wielu lat). Pomiędzy „I Wish I could go travelling again”, „Craigie burn” oraz „Tango in Macao” wpleciono 7 znanych, ważnych piosenek w jakże minimalistycznych aranżacjach. Wokal Kent, pianino Hirahara i chwilowo Jim na flecie. To wystarczyło, by album wypełnił się historiami. 

Art Hirahara jako pianista zagrał w tylu projektach, że chcąc codziennie odkryć choćby jeden album z jego udziałem trzeba by zarezerwować sobie wiele tygodni. Ze Stacey Kent zna się od bardzo dawana i jak mówi sama wokalistka „Z Art’em gram długo dłużej niż z innymi muzykami, nie wliczając w to mojego męża”. W 2020 roku stworzyli świąteczną EP, by chwilę później zabrać się z tenże projekt. Słychać, że dobrze im razem. Dla mnie jest to jeden z najlepszych jej albumów, bo osobiście jestem fanem relacji instrument-wokal. Będę się powtarzać mówiąc, że dokładnie takiego klimatu się spodziewałem i ani trochę nie zawiodłem, ani nie zmęczyłem. Stacey ma w sobie wdzięk śpiewania, a Art tworzy piękne tło nieinwazyjnej gry, by raz po raz pozwolić sobie na kolorową nadinterpretacje. Zgrani niczym plaża i morze. 


Songs from other places” nawiązuje do sytuacji pandemicznej (czego można się spodziewać pewnie jeszcze przez dwa lata u artystów nagrywających nowe płyty), ale daremne szukać nostalgii czy dręczących rozważań. Jest tęsknota za podróżowaniem i spotkaniami z ludźmi, ale poprzez „uśmiechnięte” aranże. „BlackbirdBeatlesów nadaje się do tego doskonale, tak samo jak wspomniane „I Wish I could go travelling again”. „American TunePaul’a Simon’a wprowadza delikatną refleksję, ale jasna barwa głosu Kent nie pozwala opadać na dno zadumy. „My ship” z musicalu „Lady in the dark” lśni niczym gwiazda na nocnym niebie, podczas gdy leżymy na miękkiej trawie, a kończące album „Landslide” od Stevie Nicks pozwala na chwilę wzruszenia z nieustannym, lekkim uśmiechem. Aż szkoda gadać o tym jaki to dobry album, po prostu włączać i słuchać. U mnie leży na półce z nowościami, choć odtwarzam go od kilku dobrych tygodni i nie umiem go odłożyć na półkę „przesłuchane”. 

Ocena płyty: