Tej jesieni coś dziwnego wisi w powietrzu. Coś, co nakazuje polskim wokalistkom nagrywać dobre płyty. Dobre, a nawet bardzo dobre. To chyba najlepsze 12 miesięcy ostatnich lat. Pozwolę sobie przypomnieć chociażby najnowsze minialbumy Pauli Romy czy Kasi Konstance… no i oczywiście „NEOWISESary Jaroszyk.


Nie mam pojęcia, co mną kierowało, kiedy zgodziłem się napisać tę recenzję. Świadomy tego, jak trudno mówić o kobiecości w muzyce, jak trudno znaleźć słowa, które choć w minimalny sposób dadzą o niej wyobrażenie i jak często męski punkt widzenia nijak się ma do rzeczywistości zawartej na płycie. A co zrobić, jeśli płyta będzie kiepska? Wyrazić to szczerze, czy może lepiej jakoś dookoła, nikomu się nie narażając? A może lepiej zrezygnować? Ale odetchnąłem z wielką ulgą, odetchnąłem po pierwszym przesłuchaniu.

Sara podjęła się rzeczy trudnej – napisania muzyki do świata kobiecych emocji. Słyszałem wcześniej takie próby i często nie mogłem się oprzeć wrażeniu uczestnictwa w feministycznej demonstracji. Albo siła słowa była zbyt duża i muzyka schodziła na dalszy plan, albo przybierała nieznośny, patetyczny charakter. Sara ma jednak na tym polu zbyt duże doświadczenie i szczęśliwie takich skojarzeń unika.

Już otwierające płytę, tętniące motorycznym rytmem „Rysy” doskonale uzupełnia zadziorny tekst, w finale przybierając charakter nieco delikatny, który niezwykle do niego pasuje. Zupełnie inaczej jest w singlowej „Ciemności”, gdzie niewymuszona lekkość, przebojowość i melodyjność piosenki pozostaje w kontraście z intymnym tekstem i jednocześnie potwierdza talent artystki do pisania bezpretensjonalnych hitów. Kompozycje to zresztą bardzo mocny atut całej płyty. Choćby genialnie poprowadzony „Spójrz” z uwodzicielsko bujającym refrenem, elektro-popowo-latynoski „Najlepszy film” lub „Po co”, gdzie skandowany ze Skipem w unisonie refren potwierdza wypracowany przez Sarę styl.


Sara ma styl. Rozpoznawalny, czytelny i obecny we wszystkich utworach. Obojętne czy mamy do czynienia z prostymi piosenkami, czy z nieco mniej oczywistymi formami, jak w epickich „Złotych Klatkach”, czy monotonnym, ciekawym aranżacyjnie „Coś wisi w powietrzu”. Warto dodać do tego fakt, że producenci nie marnują żadnych dźwięków. Wprost przeciwnie, wszystko brzmi na swoim miejscu. W rezultacie otrzymujemy wydawnictwo, które idealnie wpasowuje się w tą jesień. Jesień obfitującą dobrymi płytami. Dobrymi lub, jak w tym przypadku, bardzo dobrymi.

Ocena płyty: