Wszelakiej maści kombinacje w jazzie są zawsze mile widziane. Opisuje się przecież fuzje z soulem, hip-hopem, szeroko pojętą muzyką rozrywkową jak i innymi gatunkami rodzimego jazzu. Jest jednak jedna forma, która zawsze wzbudza duże zainteresowanie, ale i kontrowersję. Chodzi mi o mieszanie jazzu z muzyką klasyczną. Znam osoby, które doświadczają w tym ogromnej satysfakcji, ale znam też innych co dopatrują się profanacji. W końcu klasyka sama z siebie, ma narzucone ograniczenia harmonijne i uwarunkowane od dzieła rozwiązania. A jazz to wiadomo, osobliwe improwizacje oraz nieskończone interpretacje.

Kiedy chwyciłem po debiutancki album Szymona Sutora Jazz & Sepstet Orchestra, to właściwie już po pierwszych chwilach czułem, że będzie to wielka sprawa. Nie myliłem się. 


Od razu trzeba powiedzieć, że ogromnym atutem the albumu jest udział Adama Pierończyka, który gra pierwsze skrzypce swoim saksofonem. Można to zauważyć już w pierwszej pozycji „Mirage”. Podoba mi się ogólna celebracja  smyczków, które mają tu powierzoną bardzo ważną rolę. Dbałość o elementy jest we wszystkich formach. „First look”, będące singlem promującym ma szeroko rozbudowana sekcję smyczkową, żyjącą bardzo dynamicznie.

Dodatkowo przepiękne koloratury wokalne odznaczyła tutaj Gaba Janusz. Jest dużo klasycznych harmonii tła, ale przewagę stanowią introwertyczne solówki, choćby wspomnianego już Pierończyka. „Ceper” znów charakteryzuje się śmiałą dynamiką formy. Nieco złowrogi, agresywny, złagodzony został delikatną gitarą Macieja Grzywacza, a smyczki znów delikatnie dopełniają krajobrazu, aby za chwilę wraz z pianistą Dominikiem Kisielem wzburzyć całość porywczym dmuchnięciem.

Trzeba to głośno powiedzieć, że są to bardzo dobre kompozycje, jeśli chodzi o pomysły. Słychać tu wiele inspiracji klasyką, old-jazzem, niekiedy przedziera się delikatne funky, ale głównym punktem jest tu improwizacyjny klasyczny jazz. Wszystko mi się tu zgadza. Wykonanie, aranżacja, charakter oraz ciekawość. Do kompletu septetu należą jeszcze Cezary Paciorek grający na akordeonie (doskonały w „Maybe”), Michał Bąk na kontrabasie (ze wspaniałym intro do „First look”) oraz Patryk Dobosz na perkusji.

Słuchając dłużej całego albumu mam wrażenie, że wszystko scala niedosłowny motyw przewodni przewijający się przez wszystkie utwory. Są one spójne i fajnie przejrzyste. Nie słucha się tego materiału z przesadnym skupianiem się na szczegółach, nie odbiera on lekkości bytu i nie zabiera skupienia. Jest natomiast bardzo wyraźny i słyszalny w przestrzeni. Fajnie, bo ostatnio słuchałem wiele płyt, które po kilkunastu minutach przestają być pierwszoplanowe i nikną w cieniu codzienności.


Szymon Sutor Jazz Sepstet & String Orchestra to wyjątkowa płyta na naszym jazzowym podwórku. Przecież sama pozycja lidera jako dyrygenta i jedynego kompozytora jest dość niespotykana i zapewne nie taka oczywista. Dowodem na to jest „Monday”. Ostatnia pozycja na tym albumie. Sygnowany sepstetem i orkiestrą materiał zamknięty jest lekkim i bardzo emocjonującym utworem na fortepian. Smyczki tylko wypełniają tło majestatycznymi pociągnięciami i uważam, że jest to jeden z najpiękniej zaaranżowanych utworów jakie słyszałem w ostatnim czasie. Odważne jednocześnie jest umieszczanie tak oszczędnej kompozycji na zbiorze sygnowanym orkiestrą mając zaledwie 7 pozycji na płycie. Pewnie dlatego nazwany jest jako bonus track. Bardzo mnie cieszy, że dostał szansę zaistnienia 

Szymon Sutor ma nie lada talent i ambicje. Myślę, że o takich artystów trzeba wyjątkowo dbać, aby mieli odwagę do dalszego rozwoju. Debiut na taką skalę własnych interpretacji jest dla mnie powodem do dumy dla lidera. W końcu to są jego myśli, doświadczenia i chęć podzielenia się ze światem tym, co dotyka go najmocniej. Wierzę, że to początek szerokiej i dalekiej drogi jaka przed Sutorem. Szczerze kibicuję i zamierzam tego albumu długo nie odkładać na półkę. Po prostu pięknie jest. 

Ocena płyty: