Sięgnijmy pamięcią do 1973 roku. Na scenie Tennessee Theatre w Nashville po raz piętnasty w historii przyznawane są nagrody Grammy. Za najlepsze męskie wykonanie utworu R&B nie zostaje wyróżniony ani najmłodszy z The Jackson 5, ani James Brown, ani też Stevie Wonder, lecz pochodzący z Filadelfii Billy Paul. W przeciwieństwie do wyżej wymienionych kolegów po fachu, nagrodzony wówczas singiel „Me & Mrs. Jones” nie przyniósł artyście tak olbrzymiej popularności aż do chwili śmierci. Przynajmniej patrząc z dzisiejszej perspektywy, w skali globalnej. Dzisiaj natomiast mija równe 3 lata odkąd od nas odszedł w wieku 81 lat. W takim razie czy możemy wyobrazić sobie lepszy moment na przybliżenie sylwetki autora „360 Degrees Of Billy Paul”, z którego pochodzi zwycięskie nagranie?


Biorąc pod uwagę to, że w latach 70-tych korzystanie z dóbr amerykańskiej popkultury nie było takie proste jak dzisiaj, absolutnie nie dziwi, że Paul Williams (bo tak właściwie nazywa się nasz bohater) nie był darzony w Polsce tak wielką estymą na jaką zasługiwał. Niespełna 50 lat temu nie mogliśmy wejść na eBay i za pomocą trzech kliknięć zaopatrzyć się w najbardziej pożądane płyty ze Stanów. Tych nad Wisłą po prostu nie było. A nawet jeśli jakimś cudem pojawiły się gdzieś do kupienia, wiedzieli o tym najwięksi zapaleńcy i nierzadko musieli oni przemierzać prawie pół Polski za wyczekiwanym albumem. Zresztą ciężko było zostać zapaleńcem prawdziwych czarnych brzmień, skoro wtedy w Polsce najczęściej słuchało się antysystemowych piosenek, a na listach królowali nasi zachodni sąsiedzi – Boney M. Zdecydowanie prostszym rozwiązaniem zdawało się wyczekiwanie, aż w katalogu Muzy pojawi się polskie wydanie którejś z motownowych kapel. Praktycznie bez skutku. Dlatego też możemy przypuszczać, że to wraz z początkiem lat 90-tych rozpoczął się okres (trwający do dzisiaj), gdy świadomość polskiego słuchacza zaczęła się otwierać na brzmienia spod szyldu takich wytwórni jak Stax czy Philadelphia International Records, w której zresztą wydawano albumy Billego Paula. Początek kapitalizmu, producenci poszukujący sampli, a także sympatycy polskiego rapu (znużeni nim lub ciekawi jego kulis).

Potwierdza to niejako autor bloga AxunArts, a prywatnie nauczyciel języka polskiego, Mateusz Kołodziej:

Jakoś w pierwszej lub drugiej klasie liceum zbiegły się u mnie w czasie dwie rzeczy związane ze słuchaniem muzyki: silna, ale krótka fascynacja Xzibitem, która doprowadziła nawet do odkładania każdej dostępnej kwoty pieniędzy w celu zamówienia oryginalnego nośnika „Restless”, oraz usilne poznawanie oryginalnych piosenek, jakie zostały wykorzystane do wyprodukowania muzyki w poszczególnych utworach hip-hopowych. Na debiutancki krążek urodzonego w Detroit rapera trafił numer „Enemies & Friends”. Jako przedostatni track na płycie – nie licząc pełniącego rolę outra, minutowego „Last Words” – zamykał on materiał i był jednocześnie moim ulubionym fragmentem tego albumu. „At The Speed Of Life” nie miałem w formie fizycznej, więc żadne creditsy nie wchodziły w grę, a o użytych samplach dowiedziałem się z internetu. Okazało się, że odpowiedzialny za produkcję DJ Pen One, przy tworzeniu melodii, sięgnął po „Enlightenment” nieznanego mi wówczas Billego Paula. Później filadelfijski piosenkarz zaczął coraz częściej gościć na mojej playliście i, co najważniejsze, okazało się, że Mr. X To The Z nie jest pierwszym raperem, na płycie którego wykorzystano sample z utworów Paula.

Gdyby tak zestawić listę pięćdziesięciu najważniejszych płyt w historii hip-hopu, zapewne na każdej z nich znaleźlibyśmy utwór, w którym wykorzystano próbkę z dyskografii Jamesa Browna, Marvina Gaye’a lub Milesa Davisa. Czerpanie z twórczości filadelfijskiego muzyka ma się zgoła inaczej wśród polskich producentów. W sieci możemy odszukać jedynie pięć numerów, w których wykorzystano sample z albumów Billego Paula:

  • Ortega Cartel – „Masło” („I’m Gonna Make It This Time”), produkcja: patr00,
  • Vienio – „Na Zajawie” („Brown Baby”), produkcja: DIES,
  • Trzeci Wymiar – „I Choć Niewiele Mam” („Me and Mrs. Jones”), produkcja: DJ Creon,
  • Inespe – „Staram Się (600V Remix)” („Me and Mrs. Jones”), produkcja: 600V,
  • Cok – „360 Degrees Of Billy Paul” („War Of The Gods”), produkcja: Cok.

Z pewnością ostatni utwór z listy zasługuje na wyodrębnienie, ponieważ wyróżnia się na tle pozostałych. Cok – znany z klasycznego dla rapowego podziemia albumu „Parę Spraw” w duecie z Rekordem – postawił na stricte instrumentalną muzykę, nie zapraszając żadnego wokalisty, a całe przedsięwzięcie zadedykował zmarłemu przeszło tydzień przed premierą artyście. „360 Degrees Of Billy Paul” podpisano jako prawdopodobnie pierwszy polski muzyczny hołd dla Paula Williamsa, a słyszalny sampel z „War Of The Gods”, okraszony przebojowymi melodiami syntezatorów może mieć również walor edukacyjny – podobnie do znanej serii editów The Very Polish Cut Outs bardziej zachęca najmłodszych słuchaczy do zgłębienia się w twórczość autora oryginalnego nagrania niż sam… oryginał.


Moi przyjaciele, a być może dalsi znajomi również, wiedzą doskonale, że Billy Paul to mój największy autorytet. Zaraz przed Michaelem Jordanem. Niektórzy mogą się irytować jak często w rozmowach z nimi podkreślam kim dla mnie był Billy. Dlaczego akurat on? Od zawsze miałem styczność z czarną muzyką, w końcu kiedyś dużo samplowałem. Tyle tylko, że bezrefleksyjnie wręcz przewijałem mnóstwo różnych utworów w poszukiwaniu jakichś próbek do swoich aranżacji. Niczym rasowy rzemieślnik. Nagle przypadkowo trafiłem na album „360 Degrees Of Billy Paul”! Przesłuchałem go w całości kilkukrotnie, w pełnym skupieniu, odstawiając wszystko na bok. Zgrałem ten album na player i na słuchawkach w autobusie do znudzenia odsłuchiwałem te osiem utworów. Sam się sobie dziwiłem dlaczego jaram się spokojnymi i delikatnie śpiewanymi kompozycjami. Tym bardziej, że większość czasu poświęcałem na rapowe albumy. Ten album Billego moim zdaniem się w ogóle nie zestarzał! Ta płyta od pierwszego do ostatniego dźwięku jest idealna. Nie można jej skipować. Do tego ta lekko psychodeliczna okładka! Postanowiłem uzbierać całą dyskografię tego gościa. Dzień ten zmienił w moim życiu wszystko. A że całym moim życiem jest muzyka, dziś po tylu latach twierdzę, że dzięki tej płycie nie byłbym tym człowiekiem, jakim jestem. Na pewno Billy Paul wywarł olbrzymi wpływ na moje gusta, inspiracje i kierunek muzyczny, w którym podążam! A, i warto dodać, że mam całą jego dyskografię na winylu, a samo „360 Degrees Of Billy Paul” posiadam chyba na wszystkich możliwych nośnikach: CD, kaseta i dwanaście różnych wydań płyty winylowej – odpowiada Cok na pytanie, dlaczego Billy Paul?

*************************************

Billy Paul to postać ciekawa i niejednoznaczna. Choć nigdy nie stał się bohaterem bulwarówek przez jakiś obyczajowy skandal, grywał na jednej scenie z wieloma legendarnymi nazwiskami, o których czasem wiele się mówiło niekoniecznie ze względu na muzykę. Nina Simone, Miles Davis czy Charlie Parker to tylko niektóre z nich. Zresztą Billy Paul miał podobno powiedzieć:

Kiedy miałem 16 lat, grałem w klubie Harlem w Filadelfii, a moje nazwisko widniało na tym samym plakacie co Charlie Parker. Ten zmarł w tym samym roku. Spędziłem tam z nim może tydzień, ale dowiedziałem się wtedy tyle, ile normalnie zajęłoby mi ze dwa lata. Bird powiedział mi, że jeśli nadal będę walczył, przejdę długą drogę. Nigdy nie zapomnę jego słów.

Bird był również mentorem dla Milesa Davisa. Dla ekscentryka, który zmienił historię jazzu co najmniej cztery razy. Billy Paul początkowo również lubował się w tym gatunku. A także w rocku. Od tego pomysłu odwiódł go niezwykle wpływowy dla muzyki soul duet producentów Gamble & Huff – późniejsi włodarze wytwórni Philadelphia International Records oraz prekursorzy filadelfijskiego brzmienia. Dzięki temu, że byli odpowiedzialni za większość z późniejszych albumów Billego Paula, przez kilka lat otrzymywaliśmy porcję wspaniałego kolażu jazzu z soulem.

Jednym z zakontraktowanych zespołów w wytwórni PIR, kiedy ta stawiała swoje pierwsze kroki, był zespół Harold Melvin & The Blue Notes. Podobno Billy Paul miał dołączyć do zespołu, zastępując jednego z członków The Blue Notes. Jednak, jako że jednym z elementów ich koncertów były proste układy taneczne, a Williams nie zamierzał tańczyć, Malvin natychmiast go zwolnił.

Pierwszym albumem zrealizowanym dla Philadelphia International Records był „Going East”, będący jednocześnie jedną z pierwszych pozycji w katalogu wytwórni. Wcześniej zdążył wydać jeszcze dwa albumy długogrające: „Feelin’ Good At The Cadillac Club” dla wytwórni Gamble oraz „Ebony Woman” dla Neptune. Nie trzeba chyba mówić do kogo należały oba wydawnictwa i w jakim wznowiono oba tytuły w późniejszych latach? Z kolei, zanim to wszystko się wydarzyło, Billy Paul odbywał służbę wojskową:

Poszedłem do wojska w 1957 roku i stacjonowałem tam wraz z Elvisem Presleyem i Garym Crosbym – synem Binga Crosby’ego. Będąc w Niemczech, wymyśliliśmy sobie, że założymy wspólnie zespół, dzięki czemu mieliśmy odbywać lżejszą służbę. Próbowaliśmy przekonać Elvisa, żeby do nas dołączył, ale on wolał być kierowcą jeepa.

Nadszedł w końcu przełomowy rok 1972, a na sklepowych półkach pojawił się „360 Degrees Of Billy Paul”. Otrzymaliśmy wspaniałe, emocjonalne i poruszające piosenki, za których odpowiedzialni byli: Ron Baker (bass), Norman Harris i Roland Chambers (gitara) oraz dwóch reprezentantów MFSB – perkusista Norman Farrington i organista Lenny Pakula. To nie mogło się nie udać! „Me & Mrs. Jones” okazał się najbardziej pożądanym nagraniem w Stanach, liderem notowań i list przebojów. Trzeba więc było pójść za ciosem. A&R wytwórni zadecydował, że doskonałym wyborem na drugi singiel będzie „Am I Black Enough For You?”. Funkujący utwór, zmuszający do tańca. Z uwagi jednak na jego afrocentryczny przekaz, słuchacze zostali podzieleni. Marketingowo ruch ten był tak nieprzemyślany, że na pewno nie dostałby nominacji do Złotego Lwa w Cannes na festiwalu reklamy. W konsekwencji wszyscy znają „Me & Mrs. Jones”, choć prawie nikt nie wie z jakiego pochodzi albumu. Wiedzą jednak Szwedzi, którzy na fali popularności Billego Paula w ich kraju, zainteresowali się przede wszystkim tym „problematycznym” singlem. Powstał nawet film dokumentalny o tym samym tytule.


Większość piosenek Billego Paula opowiada o miłości – jak to w soulu. Zdarzały mu się również nagrania o charakterze zaangażowanych społecznie. W ostateczności jednak Filadelfijczyk jawi nam się jako stateczny, spokojny człowiek, dla którego największą pasją jest muzyka. Wspaniała muzyka, emocjonalna i uczuciowa. Muzyka, która towarzyszy nam w szarej codzienności, podyktowanej przez uczucia i emocje. Jest ona odskocznią i najważniejsze, żeby wywoływała skrajne stany, przywoływała wspomnienia pełne wrażeń.  

Przez siedem lat prowadziłem knajpkę jazzową w swoim mieście i raz na jakiś czas organizowaliśmy jakieś koncerciki. Pamiętam jak wpadli Czarny i Tas – kolesie bardzo mocni na arenie międzynarodowej, jeśli chodzi o cuty, scratche. Zagrali swój live act. Ludzi było niewiele, ale energia jaka towarzyszyła temu wydarzeniu była niesamowita. Pamiętam, że około drugiej w nocy chciałem im się odwdzięczyć w jakiś fajny sposób i powiedziałem, że mogą sobie losowo coś wybrać z półki z winylami, które miałem w knajpie. Piętnasty od prawej i dwudziesty trzeci od lewej! Pamiętam, że jeden z nich wyjął „Animals” Floydów, a drugi? Już nie pamiętam. Ale po wszystkim poprosili mnie, żebym puścił im największego sztosa z tych płyt. Nie wiem czemu, ale własnie „360 Degrees Of Billy Paul” wtedy był dla mnie najważniejszy na tej półce. Dwa pierwsze numery to kosmos. O drugiej w nocy wystawiliśmy gramofon i głośniki przed knajpę. Włączyłem im „I’m Just A Prisoner”. Rozkręciliśmy to na maksa. Niedobitki jeździły sobie na deskach po ulicy, przy knajpce. My siedzieliśmy wbici w fotele, słuchaliśmy. Pamiętam jak przejeżdżała policja, odkręcili tylko szyby i pojechali dalej. Pomimo tego, że było bardzo głośno to chyba nawet do nich, podświadomie, dotarł ten przekaz. Nikt tej nocy nie zgłosił naruszenia ciszy nocnej. Nikt się nie bił. Pary rozmawiały. A my – wbrew przesłaniu – czuliśmy się w stu procentach wolni i ponad… – wspomina Domek z zespołu Tubas Składowski, właściciel sklepu trzaski.pl, który oferuje największą ilość płyt do wyboru z pogranicza czarnej muzyki.

Billy Paul to autor jednej z najbardziej równych dyskografii w muzyce soul. Z pewnością w swojej płytotece również masz „swojego Billego Paula”. Utwory, które z miejsca przywołują konkretną datę i godzinę, a każdy ruch czy gest, które wtedy Ci towarzyszyły, masz momentalnie przed oczami. Płyty, bez których nie możesz żyć. Koncerty muzyków, które zapamiętasz do końca życia. A może właściwie dziś jest ten dzień, w którym należy od nich na chwilę odpocząć i sięgnąć po coś, czego jeszcze nie znasz. Na przykład po „Me & Mrs. Jones”? Jest na Spotify! A może Twoi krewni byli przed laty tymi zapaleńcami i gdzieś na strychu leży zakurzony „War Of The Gods”? Skąd wiesz, czy dziś nie spotka Cię jakaś wyjątkowa chwila, którą za dziesięć lat będziesz wspominać, słysząc „Brown Lady” w radio? Sięgnij po tę muzykę. W ostateczności chodzi przecież o to, aby żyć na 360 stopni, prawda?

Tekst: Kamil Świech