Im mniej tym więcej. Ta zasada sprawdza się w tylu aspektach życia, że można spokojnie stwierdzić, iż jest to swoiste panaceum na wiele decyzji. Muzyka jest na pewno jedną z tych płaszczyzn, gdzie doskonale sprawdza się ten wzór. A jeżeli ktoś ma co do tego obiekcje, to odsyłam Was do najnowszego projektu Raczkowski & Kostka – Duo.

Fortepian i skrzypce są z pozoru oczywiste.

Zapewne każdy miał okazję się nimi zachwycić, razem bądź też oddzielnie. Niby nic nowego, kilka strun i trochę klawiszy. Właśnie, niby nic nowego… zatem jakim cudem tych dwoje zrobiło z podstawowych, najbardziej rozpoznawalnych instrumentów świata niesamowitą podróż przez wszystkie emocje. Coś co śmiało można nazwać nowatorskim, współczesnym, awangardowym jazzem. Dlaczego nowatorskim? Bo jest to płyta brudna, nieoczywista, pełna zakrętów, korytarzy i ostrych krawędzi. Współczesna bo przeplata się tu klasyka, mięsisty jazz, elementy rozrywki, a całość opruszona jest ciężkimi ludowymi tkaninami. Trochę wywrócone to do góry nogami. Raz klawisze prą do przodu, a za chwilę jakby zbyt ciężki smyczek drażnił struny przejmując dowodzenie. Niekiedy kompozycje sprawiają wrażenie pojedynku, pełnego krótkich oddechów i nerwowych fraz, a za moment dostajemy wielką przestrzeń delikatnych połaci („cis fis”).

Nie mam najmniejszych wątpliwości, ze jesteśmy szczęściarzami, mogąc na świeżo obcować z tymi dwoma gigantami.

Obaj tacy młodzi, a tyle mają do zaprezentowania. Materiał jest ich. Nie ma nawet mowy o podziałach inspiracyjnych, o wklejaniu ich w szuflady i zakładanie im noszonych przez innych kapeluszy. Ktoś porówna do Ludovico Einaudi, ktoś powie że słyszy tu zadziorną stanowczość Michała Urbaniaka. Ale to są tylko nikłe składowe, które na pierwsze ucho wydają się spełniając tę tezę. Co wrażliwszy, wchodząc pomiędzy dźwięki i odnajdując recepturę tego albumu, zauważy że tu nie ma mowy o porównaniu. Zarówno Franek jak i Mikołaj zdają się stworzeni, aby te instrumenty stały się katalizatorem ich talentu. To nie jest zwykła gra na instrumentach. Jak dla mnie Oni muzykę mają zakorzenioną w DNA, a instrumenty są tylko łącznikiem z nami, odbiorcami. Doskonałym tego przykładem jest „fancy”. Sporo harmonii, dysonansów, ale połączonych rozrywkowym groovem, nie boję się powiedzieć że zahacza nawet o country. Jest tutaj zresztą takie bogactwo różnych stylów, że aż sam się zastanawiam jak to się stało, że dwa instrumenty wzbudzają we mnie taką ciekawość.

Im dalej w ich świat tym więcej kolorów.

Co prawda nie od razu udało mi się przebić do tej krainy, pierwsze odsłuchy były chaotyczne, musiałem się dostroić i skalibrować, bo nie często zdarza mi się słuchać tak odważnych połączeń harmonicznych. „ludowiak” oraz „ludowiak – var.” przywróciły mi natomiast wiarę w to, że mogę zachorować na ludowiznę. W tym wydaniu biorę ją w ciemno i na bogato! Zdecydowaną przewagą jest tu jednak mieszanka klasyki z jazzem. Nie umiem powiedzieć czego jest więcej, jakby oscylowały między dwoma biegunami. Niezwykle intrygujący i wciągający materiał! Taki inny od tego co dostajemy. Niby tak bliski skandynawskiemu minimalowi, a jednocześnie buchający żarem koncepcji wzrostu kompozycji. Dla mnie petarda. Taka co to strzela wtedy kiedy się najmniej spodziewam, zwłaszcza w utworze „nourvel III”.

Czas się wtedy zatrzymuje. Zamykam oczy i jestem… wszędzie. Tak po prostu.

Jeżeli nie boicie się mieszać kolorów, jesteście ciekawi co można znaleźć dalej niż można zobaczyć i szukacie głębszych refleksji to album Duo jest przeznaczony właśnie dla Was. Zdecydowanie jest i dla mnie.

Fajnie jest odnaleźć w sobie cząstkę, której jeszcze nie znałem.

Ocena płyty: