Wszystko płynie i wbrew pozorom nie powiedział tego żaden Heraklit, ale Jeremy Pelt z zespołem na wydanym ostatnio zapisie koncertu „Noir en Rouge – live in Paris”. Wszystko płynie, bo jest w ruchu, a jest w ruchu, bo na zmianę przygniata temperaturą i subtelnymi eksploracjami, fizycznością gry i lirycznością kolejnych solówek.

Jeremy Pelt - Live in Paris

Zespół występuje w składzie: Jeremy Pelt (trąbka), Victor Gould (fortepian), Vicente Archer (bas), Jonathan Barber (perkusja), Jacquelene Acevedo (instrumenty perkusyjne). Polski meloman może kojarzyć lidera kwintetu np. z nagrań Jarka Śmietany z Garym Bartzem (“African Lake”). Ale grał Pelt  też u boku m. in.  Mingus Big Band, JD Allen, Ralph Peterson, Wayne Shorter czy Gerald Cleaver. 

Instrumenty perkusyjne kładą grubą warstwę-tkankę u dołu. Słychać jak to oddycha, jak ciągle podlega zmianom, jak pulsuje w żywiołowym groovie. Bas jest wprost przyklejony do pozostałych  instrumentów rytmicznych. Jest tu coś niesłychanie surowego, ale jest też ogromna spontaniczność, ogrom przestrzeni i interakcji. Udaje się „Noir en Rouge” uchwycić energię typową dla występów na żywo. Słowem – lecą iskry aż miło.   

Sam Pelt to zawadiaka jakich mało. Jest w jego tonie coś nieokrzesanego, zaczepnego, ciętego. Jest też zamaszystość, siła, zręczność, ambicja. Imponuje pewnością siebie, techniczną łatwością („Sir Carter”), jakby natchnął go duch Freddiego Hubbarda czy Lee Morgana. 

Kwintet Jeremy’ego Pelta nie odkrywa w Paryżu nieznanych dotychczas lądów. Sam lider to nie typ artysty z tzw. wizją, który na kolejnych albumach zaprasza nas do intymnego świata niczym Ambrose Akinmusire. To raczej mistrz fechtunku, który rozłoży na łopatki każdego, kto mu wejdzie w drogę. Mamy więc na „Noir en Rouge” bardzo przyjemną awanturę. Cieszy, że jazz mieć może jeszcze ząb, pazur i całkiem nieźle się bić!

Ocena płyty: