Jeśli mowa o artystach z Norwegii, to jako pierwsza na myśl przychodzi mi zawsze Silje Nergaard. Nagradzana wieloma tytułami wokalistka jest w swoim kraju rekordzistką jeśli chodzi o sprzedaż płyt, a na świecie najbardziej rozpoznawalną Norweżką prezentującą jazz. Wszystko zaczęło się od jednej piosenki. Tell me where you’re going” nagrana z Patem Metheny’m okrążyła kilka razy muzyczny świat począwszy od Norwegii, aż po Japonię, a Silje przyodziała ogromne skrzydła, z którymi do dziś wzbija się ze swoimi piosenkami. 2010 rok zaowocował nominacją Grammy za aranżację nagranego z Metropole Orchestra of Holland albumu A Thousand True Stories”.

Kilka tygodni temu ukazał się czternasty album genialnej wokalistki, kompozytorki i producentki.

Przeplatają się na nim delikatne elektroniczne barwy, z analogowymi gitarami, subtelnymi dęciakami i zdecydowanymi instrumentami perkusyjnymi. Cały album jest utrzymany w tonacji afro-jazz-popu i jeśli miałbym go do czegoś porównywać, to zdecydowanie obstawiał bym na klimaty podobne Bic Runga. Kathryn Williams i Rebekka Bakken. Barwa głosu jest nawet dość spójna z tymi artystkami. Odnaleźć w niej można łagodność popu, jazzowe akcenty, a niekiedy intrygujące zacięcie country. Single „Coco bello” oraz „It’s gonna rain” śmiało poszły oznajmiać ludziom siłę tej produkcji. Pierwszy z nich to niewątpliwie jeden z najjaśniejszych punktów albumu. Słoneczna propozycja doskonała na walkę z tęsknotą za latem. Drugi z nich jest zwróceniem uwagi na nieakceptowalną sytuację w Afryce, gdzie dostęp do wody ciągle nie jest satysfakcjonujący. Przejmujący teledysk dopełnia całości przekazu. Szczerze mówiąc, każdy z utworów na płycie mógłby pretendować na singla. Nie ma tu przypadkowych i słabych pozycji. Skandynawia słynie z doskonałości prostoty i surowej perfekcji, więc może coś w tym jest, że im zimniej tym wyraźniej się widzi niektóre pomysły. Każdy instrument, każda linia melodyczna jest u Silje tak dopracowana, aby nie kolidować z pracą innych ścieżek. Wszystko jest tu poukładane, a jedynym elementem wprowadzającym małe zamieszanie jest wokal. Przyznam, że podoba mi się takie podejście to formy kompozycji. „Run Run Run” na przykład, ogranicza się tylko do kilku delikatnych fraz instrumentalnych, ozdobionych afrykańskimi elementami, ale z wielowarstwowymi wokalizami opiewającymi celtyckim klimatem. Przychodzi on także w kołysance „Hush little bird”, gdzie subtelny, wręcz anielski głos rozlewa się powoli miękką i ciepłą barwą. Moją uwagę przytrzymał na chwilę „Breath”. Zaśpiewany z przydechem, zaaranżowany w mroczny i niepokojący sposób, gdzie linia basu ciągnie za sobą całą resztę instrumentów. Znaleźć tu można pięknie wypełniającą tło trąbkę, ostrą gitarową improwizację i interesujące mantryczne partie wokalne niczym z Adiemus. Nie udałoby się to wszystko bez wspaniałych muzyków: Andreas Ulvo (programowanie, klawisze, produkcja), Haokon Kornstad (saksofon), Audun Erlien (bas), Sidiki Camara (perkusja), Wetle Holte (bębny), Haokon Aase (skrzypce) i Mathias Eick (trąbka).

www.youtube.com/watch?v=zUy7yPkxRE4

Fantastycznie jest słuchać płyty, która ma swój odrębny charakter, wręcz charyzmę. Wprowadza błogi stan delikatnego uniesienia („Sleepwalking”, „For you a thousand times”, „Winter moon”), dodaje spore porcje energii („Coco bello”, „It’s gonna rain”) i zatrzymuje czas kiedy przenosi w przestrzeń odważnej melancholii („Run run run”, „Jaded childhood dreams”, „Breath”). Uwielbiam być zaskakiwany łapiąc się na tym, że słucham jednej płyty nieustannie od kilku dni i nawet nie zauważam, kiedy znam już jej teksty na pamięć. For you a thousand times utrzymuje pozycję Nergaard w czołówce norweskich artystów cenionych na świecie. Japończycy nazwali nawet wino na cześć piosenkarki, można zatem śmiało wypić toast za kolejną doskonałą porcję jej talentu.

Ocena płyty: