Janusz Radek działa na polskim rynku od ponad dekady i z roku na rok zyskuje kolejnych słuchaczy. Niedawno piosenkarz wziął udział w Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie wykonał utwór “Żałuję każdego dnia bez ciebie”. W rozmowie artysta opowiedział o najnowszych planach, karierze teatralnej, swojej wierze oraz wyjaśnił, dlaczego nie zatańczy w “Tańcu z gwiazdami”.

Obecnie promujesz swój najnowszy singiel “Żałuję każdego dnia bez ciebie”. Czy jest to zapowiedź nowego materiału?

Tak, singiel pochodzi z materiału, który teraz się tworzy. Mam już materiał na trzy płyty, w tym na dwie z piosenkami z tekstami Haliny Poświatowskiej oraz na trzecią, którą promuje singiel. Nie chcę żadnych produkcji wynikających z tego, jaka ta płyta ma być. Najpierw chcę mieć dobre kompozycje, które potem ubiorę w takie walory aranżacyjne, które będą potrzebne dla kompozycji, a nie dla stylu czy konkretnego targetu.

Patrząc na Twój dorobek, można śmiało powiedzieć, że wciąż szukasz nowych rozwiązań, nie zamykasz się na jeden styl muzyczny.

Ja mam swój styl, przynajmniej jeśli chodzi o kompozycje, bo to wciąż są te same piosenki. Nie przyzwyczajam się do tego typowo polskiego podejścia, że muszę się trzymać jednego stylu czy faktury aranżacyjnej. To jest nudne, śmieszne i kompletnie niewspółczesne. Obecnie nawet alternatywa kojarzy mi się już ze stylem, bo teraz alternatywa zamiast być czymś zupełnie innym niż mainstream, sama nim jest. Ja bawię się w opowiadanie historii, do których pasuje taka, a nie inna stylistyka. Mieszam sobie jak chcę w swoim kotle. To jest właśnie alternatywa: nie przyzwyczajam się do swetra czy rock’n’rollowej kurtki, tylko w zależności od tego, jakim językiem chcę gadać, to wkładam takie ubranie. A w środku jestem cały czas ten sam.

Niektórzy zauważają, że jest kompletnie inaczej i że każda twoja płyta jest z zupełnie innej „półki”.

Ale dzięki temu mam stałą publiczność, która jest przygotowana na tego typu konwersację z artystą, człowiekiem. Jestem wolny od tego, że jest artysta i słuchacz, bo to jest bardzo staromodne. My porozumiewamy się jednym kodem, pewnymi walorami emocjonalnymi. To są ci sami ludzie, a ja podczas rozmowy z nimi dodatkowo ubieram wszystko w formę piosenkową.

Ostatnio także porozumiewasz się z nimi facebookowo, za pomocą transmisji „na żywo”.

Jestem mało internetowy, ale dotarło do mnie, że skoro są takie możliwości wykorzystania Facebooka, a ludzie są ciekawi siebie, to można tę ciekawość zaspokoić. Będę to robił dalej i mam nadzieję, że to będzie coraz bardziej atrakcyjne, przede wszystkim dla mnie, bo ja chcę to robić na żywo i komponować, komunikować się z ludźmi oraz pokazywać im to, co stworzyłem. To wtedy nie jest siedzenie na komputerze, klikanie i doklejanie różnych barw i robienie różnych produkcji. W przeciwnym razie mamy taką sytuację, że w Polsce jest jeden producent, który robi co najmniej 6 płyt na rok, a wszyscy, którzy zaistnieją w Telewizyjnych Domach Kultury przychodzą do tego producenta, który ich odpowiednio obrabia i robi z nich popularne „mainstreamy” (śmiech).

Ale popularne tylko na jeden sezon. Ty za to masz na swoim koncie takich „sezonów” co najmniej kilka…

… bo mam już dużo lat. (śmiech)

Bardziej chodziło mi o Twój dorobek: mnóstwo recitali, występów teatralnych czy płyt.

Rzeczywiście, jest tego sporo. Dla mnie najważniejsze są biletowane koncerty, które wciąż gram. To sobie cenię najbardziej, bo jest to świadectwo tego, że wciąż jest taka publiczność, która chce zapłacić za bilet, by mnie zobaczyć. Oni czują w tym wartość, a ja czuję ją w tym, że wychodzę na scenę i daję w pełni wiarygodną rozrywkę. Kiedy stoję na scenie, czuję, że to jest coś więcej niż tylko rzemiosło.

Czyli na Festiwalu Ziemniaka grasz nieczęsto?

Cenię sobie bardziej to, że przyjdzie taki słuchacz, który wie, po co przychodzi. Oczywiście, może na takim Festiwalu Świni pojawi się 5-10 osób, które wiedzą, o co chodzi. I warto dla nich zagrać. Ostatnio zagrałem bardzo śmieszny koncert w jednym ze znanych, warszawskich kin. Ludzie przyszli do kina i nie wiedzieli, że ktoś zagra koncert. To był poniedziałek, więc było niewiele osób, ale to był doskonały koncert, tak żywiołowy, tak nietypowy, wszyscy świetnie się bawili.

Byli tacy, którzy poznali, że występuje Janusz Radek, czy jednak wręcz przeciwnie – nie wiedzieli, kto śpiewa?

Tak, byli i tacy, i tacy, ale ja nie mam z tym problemu. Nie narzekam na taką rozpoznawalność, że poznaje mnie każdy Heniek czy Halinka. Z drugiej strony na Śląsku jest taka sytuacja, że pozostali obywatele Polski powinni się wstydzić. Otóż tam ludzie bardzo dbają o kulturę i chodzą do teatru systematycznie, dla pasji, a nie po to, by się „odchamić”. Ta kultura wciąż funkcjonuje i ci ludzie do dzisiaj mają swoje zabawy, spotkania, świetną tradycję wielkich chórów czy orkiestr.

Poruszyłem temat rozpoznawalności, bo zadziwia mnie fakt, że tak utalentowany facet, z ciekawym materiałem i świetnym głosem, który od wielu lat działa w branży muzycznej, nie jest w tym pierwszoligowym „mainstreamie”.

Najwidoczniej nie musi. Wszystkim tym mainstreamowym artystom, których słyszysz w radiu, proponowałbym zagranie 70-80 biletowych koncertów w roku. Oczywiście, wystąpiłem np. na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, bo zdaję sobie sprawę, że ogląda to 9 milionów widzów. Jeśli wśród nich jeden promil to ci, którzy przyjdą potem na mój koncert, to mam dzięki temu o ten jeden promil szerszą publiczność. To jest wymierne. Tak samo jak streamingi, które chodzą od 300-400 osób po 1-2 tys. Kiedyś się zdarzyło, że docierało to do 100-120 tys. ludzi. To jest wtedy automatycznie forma pomijania wszystkich pośredników, czyli – przepraszam – dziennikarzy, którzy czują się pastorami decydującymi o tym, co ma lecieć w radiu i mówiącymi, co jest naprawdę dobre, a co nie. Bezpośredni kontakt np. przez drogę internetową świadczy o tym, że to ludzie sami doskonale wiedzą, czego chcą. Wierzę w to, że coraz więcej jest świadomego słuchacza wychodzącego poza jakąkolwiek formą stylistyczną. Nie słuchamy ciągle tego samego, bo dziś życie człowieka jest poskładane z tak różnej palety barw, że mamy chęć rano słuchać takiej muzyki, a wieczorem zupełnie innej.

To ważne, żeby dotrzeć do wyszukanego odbiorcy.

Nie do końca, bo to jest pozycjonowanie ludzi na zasadzie: ten jest inteligentny, więc słucha, a tamten nie grzeszy mądrością, więc nie powinien.

Bardziej chodziło mi o to, że trafiasz do odbiorcy, który ma chęć poszukiwań nowych brzmień, a nie tylko takiego, któremu narzuca się muzykę np. poprzez radio.

Kilka lat temu moja fanka przyprowadziła na koncert swojego trenera fitnessu, który, przepraszam, był tak zorganizowany intelektualnie jak ciężary, które podnosił. Po koncercie ten mężczyzna określił mnie mianem fatalnym, jeśli chodzi o słownictwo, na zasadzie: „ku*wa, ja pier*olę, co za ch*j”. Następnie stał się człowiekiem, który przychodził na moje koncerty. Musiało mu się coś spodobać: wiarygodność, skala głosu czy emocjonalność moich koncertów, nie wiem. To jest bardzo miłe i pokazuje, że nie do końca jest tak, że można wykrystalizować odpowiednie targety. Są ludzie, którzy dzielą społeczeństwo na określone formy przeżywania życia i można im wcisnąć wszystko, do ubrania po jedzenie, ale ta nieprzewidywalność ludzkiego zachwytu jest taka, że te grupy się zmieniają, łączą ze swoimi upodobaniami. Wychodzę z założenia, że trzeba przekonywać ludzi, ale nie na siłę, ale ofertą. Ja coś przedstawiam i albo ktoś to bierze, albo nie.

No właśnie, kiedy właściwie przedstawisz nowy materiał?

Mam już masę piosenek, tylko po różnych doświadczeniach i tym, co zrobiłem z Popołudniowymi przejażdżkami, stwierdziłem, że muszę wyjść z kompozycji i z tego, co robię najlepiej, czyli ze śpiewania. Nie będę już robił piosenek dlatego, że one są ładne, ładnie brzmią i są ukierunkowane np. w stronę alternatywy. Wszystko wynika z tego, co jest chyba najbardziej nowoczesne w światowej muzyki: ta kompilacja jest tak olbrzymia, że nie powiesz do końca, czy to jest jazz, soul czy alternatywa. I bardzo dobrze, bo to jest świadectwo nowoczesności i tego, że jeżeli potrzebne jest coś, co jest charakterystyczne dla muzyki soulowej czy techno, to się to bierze, ale inaczej się to wykorzystuje. Dzisiaj inaczej się gra się np. syntezatorami z lat 80., czyli wszystkimi analogami. Jupiter dzisiaj jest zupełnie innym instrumentem niż 40 lat temu, kiedy wcześniej były charakterystyczne dla jakiegoś tam stylu, a dzisiaj są bardzo wymieszane. Nie wiem, kto dzisiaj by się odważył powiedzieć, co to jest muzyka jazzowa. Czy to tylko zdeklarowana fryta czy powrót do jazzu tradycyjnego, tanecznego. Zresztą, jazz taneczny to jest świetny pomysł. Ostatnio słyszałem produkcje, które polegały na tym, że ktoś starał się wyrafinowaną formę improwizacji jazzowej znowu wpisać w taniec.

Wracając do tych materiałów na trzy płyty, które masz. Rozumiem, że każdy z nich będziesz wydawał rok po roku?

Teraz przestały być ważne tzw. cykle produkcyjne czy marketingowe, które wiążą się z tym, że w jednym roku można wydać tylko jedną płytę. To jest to, o co walczył Prince. Można wydać trzy płyty, a szybkość przekazu i dojścia do człowieka jest tak duża, że trzy miesiące spokojnie wystarczą, żeby wydać następną płytę. W 2017 roku chcę wydać dwie płyty z tekstami Haliny Poświatowskiej, które są robione właśnie na tej zasadzie, że jest bardzo dużo analogowego brzmienia i to nie będzie już “poezja swetrowa” przy gitarze. To będzie bardzo współczesne i nowoczesne połączenie tradycyjnego fortepianu z bardzo soczystą, analogową elektroniką. Te albumy chcę wydać w kwietniu i w listopadzie. Niewykluczone, że uda mi się jeszcze w listopadzie tego roku wydać trzecią płytę.

Często pojawiają się opinie, że jak ktoś za szybko wydaje kolejne płyty, to nie daje słuchaczowi możliwości osłuchania się z materiałem i przyzwyczajenia się do niego. Mówi się też, że to słaby krok z perspektywy  marketingowca.

No właśnie, to wszystko zależy od tego, z jakiego punktu wychodzimy. Często słyszę, żebym zagrał wreszcie coś dla ludzi. Ale ja przecież gram dla ludzi, tylko nie dla wszystkich. Jeżeli w jakikolwiek sposób będzie się kombinowało i starało się konstruować swoją twórczość w taki sposób, który będzie dobry z perspektywy marketingowej, to nigdy się to nie sprzeda. Nie będzie się też miało z tego satysfakcji, a po zejściu ze sceny będzie się miało kaca moralnego. Ja nie jestem w stanie oszukiwać samego siebie, a niektórzy piosenkarze właśnie to robią. Ja nie mógłbym robić czegoś, z czego nie jestem zadowolony.

Niektórzy muzycy decydują się też na udział w różnego typu programach rozrywkowych, tak jak np. Taniec z gwiazdami. Czy zdecydowałbyś się na udział w takim celebrity show, dostałeś kiedyś propozycję?

Tak, nawet niedawno, ale nie do Tańca…. Dostałem też propozycję bycia jurorem jednego z programów, ale odmówiłem. Nie widzę konieczności brania udziału w tego typu programach. Powiedziałem “nie” nie dlatego, że nie przydałyby mi się jakieś dodatkowe pieniądze. Kłóci mi się to po prostu z moimi zasadami. Poza tym, tego typu programy tworzone są według konkretnego formatu, a jury kompletowane jest zazwyczaj na podstawie konkretnych wytycznych. Nie ma mowy o szczerości czy wiarygodności. Nie wiem, czy bym się w tym sprawdził, ale może gdyby ktoś by mi zapłacił kupę siana, to bym spróbował. (śmiech) Nie jest mi jednak potrzebna taka chwilowa rozpoznawalność, jaką miałem np. podczas współpracy z Piotrem Rubikiem. Nagrałem z nim jakiś przebój, dzięki któremu przez pół roku byłem bardzo popularny, a potem ludzie zapomnieli – i o Piotrku, i o mnie. Podobnie jest z takimi programami. Mam przyjaciela, który poszedł w to i nie zwiększyła mu się liczba koncertów, a zdobyta „popularność” nie była jakoś specjalnie wymierna. Wolę, żeby ludzie stawali przy mnie z podziwem i szacunkiem, a nie z zaciekawieniem pt. “Jakie on ma majtki? Ciekawe, czy się rozwiedzie czy nie?”. Tego typu programy kierują ludzkie zainteresowanie na drugorzędne sprawy, a nie na muzykę. A ja z niej żyję i nie mam z tego powodu żadnych kompleksów.

Dość mainstreamowym działaniem w Twojej karierze był za to udział w krajowych eliminacjach do 49. Konkursu Piosenki Eurowizji. Startowałeś ze świetnym utworem “Pocztówka z Avignon”. Czemu zdecydowałeś się na udział w tym konkursie?

To był 2004 rok, wtedy dopiero wychodziłem z teatru, to było też świeżo po wygranej na festiwalu w Opolu. To był etap wybierania drogi: czy pójść w stronę w kierunku typowo rozrywkowo-estradowym czy odpuścić. Nie mówiłbym o odpuszczeniu mainstreamu, bo tak naprawdę nie wiadomo, co jutro może być mainstreamowe. Najlepszym przykładem na to jest Max Raabe, rewelacyjny, niemiecki klasyk, który śpiewa w Teatrze Narodowym w Niemczech. Jednocześnie jest w stanie zaśpiewać bardzo popową piosenkę. Jest jednym z najbardziej popularnych niemieckich wokalistów w obszarze niemieckojęzycznym. Facet jest jednocześnie klasyczny i popowy. To wszystko zależy od plastyczności publiczności jako takiej i szukania tego, co łączy słuchaczy Krzysztofa Pendereckiego i zespołu Bayer Full. Ja sam potrafię rano posłuchać Metallici, a wieczorem Gustava Mahlera, bo widzę jakieś podobieństwo między nimi.

I łączysz te dwa skrajne bieguny.

Nie widzę w tym problemu. Takie określanie i szufladkowanie to taka typowo staropolska rzecz. Obecnie dzielimy nasz kraj na starą Polskę i nową Polskę. Nowa Polska to jest to, co wynika z ludzkich pasji i zainteresowań, a ta stara Polska wynika z tego, co związane jest z jakimś tępym historycyzmem, tępym patriotyzmem, tępym katolicyzmem. To wszystko jest tępotą, która nie wnika w ludzką wrażliwość, tylko w dogmat. Ma być jakiś dogmat i koniec, nie masz tego przemyśleć, tylko masz w to uwierzyć i iść wybraną przez nas drogą. Nie zgadzam się tym., bo chociaż jestem katolikiem, historykiem i człowiekiem mocno związanym z tradycją narodową, to nie zamierzam słuchać jakiś wytycznych, bo to mnie nie interesuje. Katolicyzm jest mi bliski, byłem ministrantem, potem byłem związany z różnymi ruchami kościelnymi, ale obecna forma Kościoła katolickiego jest pod wielkim znakiem zapytania w moim przekonaniu. Ale swoje dzieci wysyłam do szkół katolickich, bo są to jedne z najlepszych szkół w tym kraju. Moja młodsza córka żegna się z przedszkolem nazaretanek i takiego oddania oraz zaangażowania w wychowanie i troskę nie znajdziesz nigdzie. Jestem im bardzo wdzięczny i takich ludzi nigdy bym nie się wyparł.

Swego czasu bardzo dużo występowałeś w teatrach. Teraz robisz to rzadziej. Zakończyłeś ten etap w swoim życiu?

Jak mam ochotę, to się bawię w teatr i nikt mi nie mówi: “Radek, jesteś solowym wokalistą, jak ty się możesz bawić w alternatywny teatr i śpiewać tak dużo przekleństw?”. Ostatnio zagrałem taką sztukę pt. Jerry Springer – The Opera, w której wulgaryzmów było więcej niż przecinków, a sens całego spektaklu był głęboki i bardzo ważny. To był jednorazowy powrót do moich początków, czyli rock opery. Nie zamykam sobie drzwi na teatr, bo jestem człowiekiem renesansu i uwielbiam to. Marzę o tym, żeby ktoś wreszcie zrobił sztukę Pachnidło Patricka Süskinda, wokół której chodzę już od jakiś 7-8 lat, ale myślę, że wreszcie tak uchodzę, że to będzie takie multimedialne doświadczenie: aktorskie, sceniczne, teatralne i muzyczne. Najpierw powstała książka Pachnidło, potem – film. Ja chciałbym w jakiś sposób przełożyć tę sztukę na formę żywego grania.

Na jakim etapie jesteś teraz?

Na razie na etapie gadania. (śmiech) Chodzę wokół tego 7-8 lat, bo to jest cholernie trudne. Nie chodzi o to, by zrobić z tego musical, co byłoby najprostsze. Mnie musical nudzi. Ta sztuka jest tak współczesna, a dzisiejsza forma musicalu nie jest. Należałoby wymyślić taki język sceniczny, który byłby atrakcyjny dla tego typu sztuki, a jednocześnie dla percepcji dzisiejszego odbiorcy. Na razie wszystko to, co robię w warstwie artystyczno-rozrywkowej to jest takie przymilanie się ludziom. To nie jest mobilizowanie ich do myślenia. Ale to też jest taki czas, bo ludzie wolą, by coś było muzyką hotelową. Liczę na to, że sytuację zmienią młodzi artyści, którzy po swojemu kombinują i mieszają różne stylistyki. Mam nadzieję, że jak kiedyś dorwą się do gardeł, to przerwą aortę niejednemu staremu wyjadaczowi. To będzie wnoszące dla polskiej muzyki rozrywkowej.

Dziękuję za rozmowę.