Podczas gdy większość popowej ludożerki od lat nieporadnie drepcze w miejscu, natomiast tyranozaury „czarnej” estrady żrą własne ogony, Beyoncé należy do wąskiego grona artystów nieustannie się rozwijających, a jednocześnie powiększających swoje audytorium. Banał? Raczej trudna sztuka. Jeszcze kilka lat temu nie uwierzyłbym, że z własnej woli będę miał w domu jej płyty. To niesamowite jak z lukrowanej panienki stała się jednym z symboli seksu XXI wieku i najjaśniejszą gwiazdą muzyki pop. Nie ulega bowiem wątpliwości, że to ona, a nie Madonna, nosi obecnie koronę.

Osobiście nie wierzyłem, że po „Beyoncé” – płycie, która porażała podskórną gwałtownością oraz szczerością tekstów, Beyoncé będzie jeszcze w stanie nagrać coś równie dobrego. A jednak. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że artystka nagrała jedną z najlepszych płyt ostatniej dekady. Już po raz drugi…

beyonce-new-album-lemonade-download-free-stream-640x640

Poprzednim albumem sprzed niemal trzech lat rozłożyła popowo-soulowy światek na łopatki. Najnowszym, pretendentkom do królewskiego tronu rozwiewa wszelkie nadzieje na rychły powrót. Jak zawsze pod opieką genialnych producentów, jak zawsze z wizją i z pazurem, Beyoncé dopisuje kolejne rozdziały muzycznej historii na miarę XXI wieku. W rytm ultranowoczesnych, a przy tym niezwykle melodyjnych podkładów daje po nosie konkurencji, i tym, którym wydawało się, że w dziedzinie R&B słyszeli już wszystko.

Lemonade” jest pełna cytatów z przeszłości, zaskakujących rockowych brzmień, rytmicznych hiphopowych pogaduszek i nowoczesnych ambientowych zawirowań. Wszystko to sprawia, że najnowsza płyta Beyoncé zaskakuje różnorodnością klimatów.  Może zaskoczyć „elektryczny”, złowieszczy charakter otwierającego album songu „Pray You Catch Me”. Może zwalić z nóg przejmująca ballada „Sandcastles”, do akompaniamentu fortepianu. Może zdziwić egzotyczny „Hold Up”. Zaskoczenie dotyczy również wizerunku Królowej. Obok wcielenia kowbojki wbitej w stóg siana („Daddy Lessons”), wklejamy do albumu rewolucjonistkę w służbie wolności („Freedom”). Najskuteczniej natarł na moje uszy „Don’t Hurt Your Self”, który jak mina przeciwpiechotna podstępnie próbował urwać mi cojones. Co ciekawe, album, utrzymując na całej rozciągłości wysoki pułap artystyczny, ma wszelkie cechy komercyjnego przeboju. Wróżę, ze co najmniej połowa zebranych na nim utworów ma szansę stać się radiowymi hitami.

Beyoncé zaprezentowała się na „Lemonade” najbardziej autentycznie spośród wszystkich nagranych przez siebie albumów. Przede wszystkim mamy do czynienia z dojrzałą, trzeźwo myślącą autorką tekstów. Osobą, która ma nam o czym opowiadać, i co najważniejsze, robi to w inteligentny i bezpretensjonalny sposób. Niektórych może wprawiać w zażenowanie jej medialna kreacja, ale przecież jest ona kobietą, która ma sporo do powiedzenia. Co zaś się tyczy strony wokalnej, Beyoncé śpiewa tu najlepiej w całej swojej dotychczasowej karierze. Wokalistka udowodniła, że z każdym muzycznym obliczem jest jej do twarzy.

Na „Lemonade” nie ma przypadkowych numerów, piosenek będących jedynie wypełniaczami albumu. Wszystko jest tu perfekcyjnie przemyślane, nawet „oddanie” utworu „ForwardJamesowi Blake’owi spełnia szczególną rolę. Wspaniała płyta. Odświeżający prysznic i czyściutki T-shirt spoconego w ostatnich latach popu. Tu trzeba od razu walnąć 5 gwiazdek i po herbacie!

Ocena płyty: