„Brak talentu” i „zbyt smutny wyraz twarzy”. Taki powód wydalenia ze szkoły teatralnej usłyszał jeden z amantów polskiego kina. Kto by pomyślał, że po niemal 70 latach każdy będzie kojarzył jego głos i potrafił dokończyć słowa wykonanych przez niego szlagierów.

plakat-fetting-festiwal-kopia 2

Warto jednak zaznaczyć, że oprócz niezapomnianych wykonań muzyki filmowej Edmund Fetting, bo o nim mowa, był świetnym jazzmanem. I elegantem.

Polski jazz zrodził swoich wybitnych przedstawicieli w latach 20. i 30. XX wieku. Zaczął, na fali amerykańskiego sukcesu, pojawiać się nie tylko w radiach, ale także w ogniskach Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodych Mężczyzn (ang. YMCA), organizowanych przez amerykańskie misje wojskowe. Przy nich właśnie powstały pierwsze jazz cluby, w których grały zespoły m.in. Henryka Warsa, Jerzego Petersburskiego czy braci Goldów.
Jazz zakazany w czasie okupacji, odżył po wyzwoleniu. Wyznawcy muzyki jazzowej nazywanej ówcześnie muzyką „amerykańskich murzynów”, stworzyli prawdziwą jazzową kulturę, swobodną, odmienną od oficjalnego stylu bycia. Jednym z jej przedstawicieli był Fetting, mieszkający wraz z kolegami w jednym z oddziałów YMCA przy ul. Konopnickiej 6 w Warszawie. A ci koledzy – to nie byle kto. Wśród nich: Szymon Kobyliński, grafik, scenograf prekursor polskiego komiksu; Julian Krzemieński, ojciec Małgorzaty Niemen; w końcu Leopold Tyrmand, publicysta, pisarz, pierwszy animator życia jazzowego w Polsce. Mundek, jak pieszczotliwie nazywali go przyjaciele, stanowił ważne muzyczne ogniwo w Polskim YMCA. Jego głębokie zainteresowanie muzyką sięga czasów wojennych. Zacięcie muzyczne zaczął wykazywać początkowo dzięki nauce gry na fortepianie pod kierunkiem brata pianisty. Sam chętnie grywał później na pianinie i akordeonie oraz namiętnie przesłuchiwał płyty jazzowe, których posiadał wielką kolekcję. Swój debiut zanotował w 1947 roku, kiedy jako niespełna dwudziestoletni chłopak został współzałożycielem i kierownikiem młodzieżowego zespołu „Marabut”. Wraz z nim występowali Jerzy Herman, Wojciech Piętowski, Mirosław Ufnalewski, Zenon Woźniak, Andrzej Zborski, Antoni Zdanowicz. Występy tego cieszącego się ogromną popularnością zespołu, zapowiadał Leopold Tyrmand.
Niestety komunizm przyniósł koniec sielskiej wolności. W radio puszczano jedynie polskie i radzieckie piosenki, głównie ludowe. Pionierzy jazzu, aby dzielić się swoją pasją musieli się ukrywać, a nieostrożnych poddawano represjom. Jazzowych dźwięków słuchano wówczas jedynie w domach prywatnych, w bramach, na potańcówkach, w knajpach. Wielu artystów w tamtym czasie zakończyło swoją przygodę z jazzem. Fetting w latach 50. wyjechał do Trójmiasta, by tam, w klubie „Rudy Kot”, oddawać się swojej pasji. Tam też, podczas jednego z występów usłyszała go Agnieszka Osiecka, która z myślą o nim napisała „Nim wstanie dzień”, piosenkę znaną nam z filmu „Prawo i pięść”. Fetting wyróżniał się niezwykle głębokim, męskim, a jednocześnie ciepłym głosem. Z muzyką związany był do końca życia. Jako konferansjer, piosenkarz i lektor pracował w Polskim Radio, prowadząc m.in. Radiowe Studio Piosenki. Największe uznanie przyniosło mu wykonanie ballady z serialu „Czterej pancerni i pies”, „Deszcze niespokojne…”. Wykonywał utwory muzyków, którzy zaczynali od jazzu, m.in. Krzysztofa Komedy czy Andrzeja Kurylewicza, a także piosenki z zagranicznego repertuaru w jazzowej aranżacji Z. Namysłowskiego.
Mówiąc o Fettingu nie sposób nie wspomnieć tego, skądinąd wyróżniającego się na tle swoich ziomków, artysty. Wzmianki o Mundku przywołują postać amanta, swoim stylem bycia nie przystającego do środowiska, w którym się obracał. A mieszkał w kamienicy, w której sama obecność nadawała pewien ton. Dom przy ul. Konopnickiej 6 był Mekką bikiniarskiego stylu, który zapoczątkował Julian Krzemieński, szyjąc kolegom garnitury. Bikiniarski look rozpowszechnił jednak Leopold Tyrmand, który z lubością nosił m.in. buty na słoninie, krawaty na gumce w „gołe gerlsy”, fryzury typu plerezy czy skarpetki „sing–sing”. Jedynie Mundek nie ulegał rozpowszechniającej się modzie. Prezentował się zawsze nienagannie – jego koszule zawsze były idealnie wyprasowane, włos przystrzyżony i gładko zaczesany, lakierki wypastowane. Słowem, perfekcjonista o nieartystycznym, jak na tamte czasy, stylu. Był indywidualistą na co dzień i w wizerunku scenicznym. W miejscach swojego tymczasowego zamieszkania zawsze utrzymywał sterylną czystość, być może nie było to zbyt trudne posiadając jedynie łóżko, stolik i szafkę, w której zresztą trzymał ubrania ułożone kolorystycznie w kostkę.
Dał się zapamiętać jako człowiek skryty, tajemniczy, niezwykle opanowany i spokojny. Przy tym cechowała go wielka klasa i kultura osobista. Jak wspominał aktor Stanisław Michalski, przy całej swojej dystynkcji Mundek lubił wyjść do klubu, kulturalnie pobalować. Po zakrapianym wieczorze nigdy nie zdarzało mu się spóźnić do teatru, przyjść w pogniecionej koszuli czy bez zapachu dobrej wody kolońskiej na sobie. Jego pedantyczne zapędy doskonale ilustruje historia opowiedziana przez sceniczną koleżankę Krystynę Łubieńską. Podczas prób do spektaklu otrzymała od aktora Tadeusza Gwiazdowskiego intratną propozycję – w zamian za czekoladę pocałunek Fettinga. Nie zastanawiając się ani chwili aktorka podbiegła do Mundka, by rzucić mu się na szyję, gdy ten gwałtownie ją odsunął mówiąc: „Pognieciesz! Pognieciesz mi żabot!”. Taki był z niego elegant.
Dziś, ten utalentowany i wszechstronny artysta o niebanalnym głosie i osobowości, wydaje się być nieco zapomniany. Pamięć o nim stara się wskrzesić odbywający się corocznie w Baranowie, a zrzeszający widzów z regionu i Polski, Fetting Festiwal. Tegoroczna, trzecia już edycja jest okazją do poznania perełek muzycznych młodego pokolenia, zarówno amatorów jak i profesjonalistów. „Za dzień, za dwa, za noc, za trzy, choć nie dziś” – to jednak niedługo, bo już 14 listopada 2015 r. w Baranowie pod Warszawą, wspomnimy wybitnego lecz niedocenionego za życia twórcę.