Kilka dni temu odbył się koncert finałowy warsztatów wokalnych prowadzonych w warszawskim Teatrze Syrena przez Annę Serafińską. Nasza redakcja miała okazję uczestniczyć w jednych z zajęć oraz porozmawiania zarówno z samą wokalistką, jak i z uczestnikami spotkań.
Jak wyjaśniła artystka, celem zorganizowania warsztatów było uzmysłowienie ludziom, jak tworzyć projekt, jak zrobić coś z niczego.
Nie chciałam być osobą, która narzuca utwory i scenariusz, chciałam uruchomić kreatywność ludzi, aby to oni stworzyli formułę, muzykę, obrazek. Selekcję przeprowadziłam na podstawie „demówek”, do współpracy zaprosiłam 23 osoby, od których mogę wyciągnąć „to coś”, a nie tylko wykonawców wykonujących powierzone zadanie, bez wprowadzenia własnych pomysłów. Na samym początku chciałam, aby wszyscy jak najszybciej przestali się siebie wstydzić w grupie. Mój wniosek z poprzednich warsztatów tego typu był też taki, że jeżeli trwają one dwa tygodnie „ciurkiem”, dość szybko pojawia się zmęczenie oraz nie ma czasu na przemyślenia i ćwiczenia. Dlatego zdecydowałam się na zorganizowanie spotkań trzy razy w tygodniu, od poniedziałku do środy. Moim celem było pokazanie najbardziej profesjonalnego warsztatu, jaki tylko się da: nie tylko wykonać, ale i zrozumieć po to, aby to poprawić i się rozwijać. Kreatywność była moim celem nadrzędnym. Chciałam pokazać też, na czym polega komunikowanie się z ludźmi, co to znaczy efektywne (nie efektowne!) bycie na scenie oraz jak spowodować, żeby ludzie wychodzący po koncercie mieli w sobie jakieś przeżycie, aby wywołać w nich jakieś refleksje. Bo po to właśnie przychodzą zetknąć się ze sztuką – dla emocji.
Wokalistka wyznała, że najpierw chciała spotkać się z grupą, aby poznać ich możliwości oraz umiejętności. Podkreśliła, że na początku największym problemem okazał się rytm i to jemu poświęciła na pierwszych zajęciach najwięcej czasu.
A co właściwie kierowało wokalistami, którzy zdecydowali się wziąć udział w warsztatach? W rozmowie z redakcją Gabriela, aktorka i absolwentka krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, opowiedziała, że zdecydowała się uczestniczyć w zajęciach, aby poszerzyć swoje horyzonty.
Każdy szuka tutaj czegoś dla siebie, każdemu czegoś brakuje – jednym od strony wokalnej, innej – od aktorskiej. Jest to ciekawa wymiana naszych doświadczeń. Przyszłam na warsztaty, ponieważ chciałam się rozwinąć głosowo (…). Jeżeli człowiek ma na coś pracować i może przeznaczyć jakieś finanse na swój rozwój, to te wydane na te warsztaty są jednymi z najlepiej wydanych pieniędzy w moim życiu. Te warsztaty były zupełnie inne od tych, które proponowane są na ogół, zwłaszcza pod względem rozpatrywania rytmu, co jest tak istotną składową, że w sumie od tego powinno się zaczynać naukę.
Wokalistka i klarnecistka Patrycja dodała, że wszyscy kursanci od samego początku uczyli się jedne od drugiego, aby potem móc wykorzystywać czyjeś błędy w pracy nad sobą. Marta żartobliwie stwierdziła, że zdecydowała się wziąć udział w warsztatach, bo chciała pożytecznie spędzić lipiec, a sformułowanie zawarte w formularzu zgłoszeniowym: „w dobie pseudokarier (…) jest czas na coś innego″, zapaliło w niej zieloną lampkę. Marysią kierowała chęć zobaczenia, jak wygląda praca nad projektem grupowym, studiująca dyrygenturę i wokalistykę Aleksandra odpowiedziała, że poszukuje siebie, jak się wyrazić w muzyce, a muzykoterapeutka Julia stwierdziła, że dołączyła do grupy, aby nauczyć się czegoś nowego i wyjść z niszy do ludzi.
Zarówno ona, jak i wiele innych osób za największy magnez uznało m.in. samą formę warsztatów (według Marty: „nastawioną na wydobywanie indywidualności, czerpanie z własnego potencjału i zrzucanie masek”). Według Patrycji i Gabrieli:
W ciągu miesiąca możemy się poznać i stworzyć zwartą grupę, co w dzisiejszych czasach jest niemalże niemożliwe. Niesamowite jest to, że mamy niesamowitą rozpiętość doświadczeń artystycznych oraz wieku (od 13 do 33 lat), a mimo to świetnie się dogadujemy. Gdyby nie było ciekawie i nie byłoby tej energii, nie poczulibyśmy tej więzi między nami. W tygodniu pracujemy, a w weekendy wracamy do domu, gdzie mamy czas na przemyślenie każdych zajęć i wyciągnięcia wniosków.
Najmłodszy uczestnik tegorocznej edycji warsztatów, trzynastoletni Piotr, dodał:
Świetne jest to, że na efekt końcowy pracujemy nie tylko podczas spotkań, ale też na specjalnej grupie na Facebooku, gdzie dodatkowo się integrujemy, wrzucamy sobie utwory, inspiracje, nagrania z prób. Fajne jest to, że Anna zrobiła coś takiego sama oraz że warsztaty nie są w ramach konkursu. Jako najmłodszy uczestnik warsztatów staram się nie wyróżniać, na pewno nie negatywnie. Jak jest okazja się wyróżnić pozytywnie, to staram się to robić (śmiech). Mam ten plus, że mam dużo czasu na szukanie swojej drogi artystycznej.
Wszyscy zgodnie przyznali, że do udziału przyciągnęło ich także nazwisko samej organizatorki, nazwanej pieszczotliwie na czas warsztatów „Panią Zosią”.
Niektórzy będą woleli do mnie mówić po imieniu, inni per „Pani”. Wtedy rzuciłam „Panią Zosię”, i tak zostało – jestem „Pani Zosia” (śmiech).
Oprócz samej Serafińskiej, na jej zaproszenie gościnnie zajęcia wokalne poprowadzili także Michał Rudaś, Magda Navarette oraz Junior Robinson, którzy wtajemniczyli wszystkich w gatunki muzyki, który tworzą od lat (muzykę indyjską, flamenco oraz gospel). Swoją decyzję Anna tłumaczyła słowami:
Zaprosiłam ich, aby zaprezentować uczestnikom inny rodzaj śpiewania, pokazać ludzi, którzy na kontrze do głównego nurtu poświęcili swojemu stylowi muzyki całe swoje życie i dobrze się mają. Warto uczyć się rożnych rzeczy, ale pielęgnować najbardziej to, w czym jesteśmy najlepsi. Trzeba mieć własną propozycję w zalewie tego wszystkiego, co jest w telewizji. Dzięki gościom chciałam pokazać, na czym polega życie w zawodzie oraz efekt tworzenia czegoś zupełnie innego. Michał, Magda i Junior Robinson powiedzieli mi, że byli zdumieni tym, że uczniowie tak szybko „chłoną” wiedzę, potrafią ją przetwarzać.
Uczestnicy wyznali, że dzięki tym zajęciom mieli okazję poznać całkiem nowy, nieznany wcześniej świat od osób, które siedzą w nim od alt, ciągle jednak poszukując, nie spoczywając na laurach. Oprócz wokalistów, ćwiczenia podczas warsztatów przeprowadzili też m.in. Tomasz Jacyków (wizerunek), Tomasz Kammel (praca mediów), prawniczka Sylwia (prawo autorskie) oraz przedstawiciele firmy Olympus, którzy wtajemniczyli wszystkich w tajniki korzystania z rejestratorów dźwięku.
Podsumowaniem miesięcznych warsztatów był koncert, zatytułowany „Letnie gorące ulice„, podczas którego zaprezentowane zostało kilkanaście utworów z różnych stron świata (w tym m.in. przeboje „Besame mucho” czy „My Baby Just Cares for Me„). Serafińska wytłumaczyła, że piosenki zostały dobrane pod tytuł przez wszystkich uczestników. Zespołowi towarzyszyli muzycy artystki. Oprócz muzyki, na scenie zaprezentowane zostały niektóre fotografie znajomego wokalistki, Adama Krausego, dzięki czemu publiczność miała dodatkową okazję poznać świat i różne kultury.
Nie chciałam koncertu pt. „Zestaw kilkunastu osób-solistów wykonujących piosenki”. Widowisko to może za duże słowo, ale zależało mi na stworzeniu lekko wyreżyserowanego koncertu z wykorzystaniem tego, że jesteśmy w teatrze. To nie był zwykły koncert, to było coś ponad hasło „koncert”.
Wokalistka zdradziła także swoje plany zawodowe, które zrealizuje po koncercie:
Rozpoczęły się próby do spektaklu „Kariera Nikodema Dyzmy” w reżyserii Wojtka Kościelniaka, oprócz tego wyjeżdżam na Famę [Międzynarodowy Kampus Artystyczny – przyp. red.], która zakończy się koncertem z udziałem Ewy Bem. Po wrześniu zagram kilka koncertów. Planuję także nagrać nowe piosenki z Groove Machine, materiał na Chopina leży i czeka. Muszę wykorzystać to, że moja babcia jest jeszcze w miarę dobrej kondycji. W głowie mam projekt nieco bardziej intymny, rodzinny, zatytułowany „Love Stories”. Będą to opowieści, historie o życie przeplatane muzyką na żywo, oparte na historii mojej rodziny, bo to jest ciągle istniejący, ciekawy wątek – historia rodziny pradziadków, którzy byli tancerzami akrobatycznymi i flamenco, babci – tancerki i wokalistki, aż po mnie. Chciałabym się przyjrzeć tej rodzinie, wyrazić to za pomocą maksimum znaków i gestów, a minimum słów. Chcę to potraktować jako spotkanie z tamtym pokoleniem, ich spojrzeniem na świat. Dzisiaj możemy poznać te obrazy już tylko z książek, inaczej brzmi jednak historia opowiedziana przez żywego człowieka.
Większość uczestników już teraz zadeklarowało swoją chęć uczestnictwa w kolejnych warsztatach. Gabriela dodała, że ciekawym byłoby dla niej spotkanie się po roku w tej samej grupie, pójście poziom wyżej oraz konfrontacja swojego rozwoju przez ten czas. Sama Serafińska przyznała:
To był dla mnie eksperyment. Jeżeli mam pracować warsztatowo z ludźmi, to właśnie w taki sposób. Nie da się tego robić często, ponieważ angażujesz się cały przez cały czas. Po ćwiczeniach wracasz do domu, montujesz materiały, wymyślasz nowe rzeczy, koordynujesz prace całych warsztatów. Ale jestem na „tak”, jeżeli chodzi o kolejną edycję.
[nggallery id=335]