O muzycznej współpracy Ani Szarmach i Franka McComba, napisaliśmy już wiele, dlatego też postanowiłem zmienić nieco konwencję mojej relacji. Mniej tu będzie o muzyce, więcej o uczuciach, emocjach, wrażeniach towarzyszących mi wtedy, ale nie tylko wtedy.

Już po pierwszych minutach koncertu, miałem poczucie, że będzie to wieczór pięknych wzruszeń i rzeczywiście tak było. Utwory, które nam przedstawiono, stworzyły nastrój subtelny, intymny i katarktyczny. Wszystko było przemyślane. Wszystko było podane w odpowiednim momencie, w odpowiedniej „dawce”. Nie było w tym wszystkim ani krzty banału, przesadnego sentymentalizmu czy nostalgii.

Emocjonalność tekstów, ich potencjał ilustracyjny, sprawiły, że bardzo łatwo było mi się przenieść do świata fantazmatów. Obracając się w sferze wyobraźni, nadałem widzialny kształt słowom, przemyśleniom, które niosły ze sobą wielkie egzystencjalne prawdy. Zwykłą percepcję artystyczną zastąpiło przeżywanie, mentalna i intelektualna podróż po świecie intymnych wyobrażeń. Niezwykle autentycznych, zajmujących i pełnych nadziei na lepsze jutro.

Szarmach i McComb pokazali mi siebie. Zaprezentowali mi filozofię życia, która urzeczywistnia ich zindywidualizowane „ja”. Zaspokoili tym samym właściwy każdemu człowiekowi apetyt poznawania. Zapraszając mnie do refleksji, udowodnili, że muzyka, to coś więcej niż bierna, nie wymagająca zaangażowania rozrywka. To nie sama czynność kontemplacyjna. To również coś, co zawsze, na różnych etapach w różny sposób, ale nasze życie uprzyjemnia, wzbogaca. Muzyka w szczególności, a sztuka w ogóle, multiplikując bogactwo naszego życia wewnętrznego, umożliwia nam bowiem rozmyślne docieranie do własnej podmiotowości, rozumianej jako osąd samego siebie, tego, czym się jest w swojej wewnętrznej istocie, niezależnie od tego, co myślą o nas inni ludzie, niezależnie od zewnętrznych wyznaczników naszej obecności w świecie. To właśnie wartość dodana tego koncertu – szansa samookreślenia, poczucia własnej odrębności względem innych z jednej strony i z drugiej – uzmysłowienia sobie swojego miejsca w związku dwojga, w którym indywidualność zastępowana jest przez relacyjność: „ja” i „ty”.

Muzyka była tylko tłem, to przekaz i myśli będące jego implikacją, były tu kluczowe i to one sprawiły, że był to wieczór wspaniały i ważny. Czy po wyjściu z koncertu, każdy tak uważał? Podobnie go przeżywał? Prawdopodobnie tak. Decyzje przez nas podejmowane są najczęściej świadome. Obserwując innych, nie miałem wrażenia przypadkowości. Dało się odczuć wspólnotę wrażliwości, wartości, postaw. Wierzyłem wtedy i chcę wierzyć również dzisiaj, że z konstrukcji wewnętrznej, wszyscy pozostaliśmy romantykami!