Kuba Płużek jest artystą młodym, piekielnie zdolnym i paradoksalnie niezwykle doświadczonym. W ocenie wielu jazzmanów i fanów jazzu to jeden z bardziej utalentowanych i twórczych instrumentalistów na polskiej scenie muzycznej. Potwierdzeniem jego silnej pozycji, jest na pewno współpraca z takimi znakomitościami, jak chociażby Janusz Muniak, Zbigniew Namysłowski, Nigel Kennedy czy bardzo dobrze znany, szczególnie poznańskiej publiczności, Frank Parker. Mając zaledwie 26 lat, Płużek dał się poznać, jako genialny kompozytor i improwizator. Jego twórczość charakteryzuje wielka muzyczna wyobraźnia, idealne panowanie nad instrumentem i piorunująca siła wyrazu. To wszystko sprawia, że jego debiut po prostu musiał okazać się sukcesem.
„First Album” to płyta dojrzała i wymagająca. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Zebrane kompozycje, autorstwa samego Płużka, reprezentują bardzo wysoki poziom i ugruntowują jego renomę, jako inteligentnego lidera i kreatora. Wyrazem owej kreacji, jest przede wszystkim bardzo bogaty język muzyczny, którego fundamentem jest zróżnicowana emocjonalnie kolektywna improwizacja. Wygenerowane dźwięki są autentyczne, co więcej – oddając nastrój właściwy życiowym „inspiracjom”, pozwalają uwierzyć w szczerość artystycznej wypowiedzi. Płużek aktywizuje mentalnie słuchającego. Dając szansę przeżycia swojej twórczości, umożliwia mu wejście do świata uczuć, zadumy i wrażeń. Trzeba jednak powiedzieć, że nie jest to płyta smutna, melancholijna. Wręcz przeciwnie, „First Album” niesie ze sobą wielki energetyczny ładunek. Mniej tu liryzmu, znacznie więcej żarliwej energii, ekspresji i wielkiej radości grania.
Płytowy debiut Jakuba Płużka to debiut dobry, ciekawy i przynajmniej dla mnie, odkrywczy. Nie jest to jednak album, który zmieni moje gusta. Znacznie bliżej mi do balladowej „Pewelki” czy „UserFriendlyTune”, niż do pozostałych kompozycji autora. To kwestia estetycznej wrażliwości, która dla każdego jest przecież czymś innym… Wyzbywając się swoich muzycznych ograniczeń – z którymi wciąż walczę i walczyć będę – muszę przyznać, że to płyta dobra, momentami nawet bardzo dobra i z pewnością godna polecenia wszystkim jazzofilom, szczególnie tym otwartym na pozbawione kanoniczności i regulacji granie free.