Trzeci koncert w ramach Festiwalu „Starzy i Młodzi, czyli Jazz w Krakowie” obfitował we wrażenia i doznania tak odmienne od poprzednich. Organizatorzy zadbali o dużą różnorodność w doborze artystów, w ten sposób każdy z koncertowych wieczorów był odmienny, jednak poziom wszystkich był bardzo wysoki. 12 kwietnia festiwalowymi gośćmi było słynne trio Medeski, Martin & Wood, które wystąpiło z gościnnym udziałem gitarzysty Nelsa Cline’a. Materiał jaki zaprezentowali jest owocem współpracy w ramach projektu „Woodstock Sessions”.

Medeski, Martin & Wood mają za sobą długą, gdyż ponad 20-letnią historię wspólnej gry. Ukształtowali przez ten czas swój własny, rozpoznawalny styl i brzmienie. Trio nowojorczyków śmiało eksperymentuje, szuka nowych dróg i ryzykuje. Słuchając ich możemy być pewni tylko jednego, że z pewnością czymś nas zaskoczą. Nie jest łatwo podczas ich gry przewidzieć dokąd zmierzają i jak dalej potoczy się dramaturgia występu, gdyż ich wybory są nieoczywiste. Panowie śmiało potrafią rzucić się w wir dźwięków i podążać w nieznane. Ich niekonwencjonalny styl bazuje i odwołuje się do wielu tradycji muzycznych od funku do hip-hopu. W muzyce tej można usłyszeć dosłownie wszystko, zawsze jednak jest w niej odniesienie do jazzu. Choć może dziś ich firmowy groove, zaskakujące i nieprzewidywalne improwizacje, łączenie brzmień akustycznych z zaawansowaną elektroniką nie jest niczym nowym, to jednak MM&W byli na tym polu pionierami. To oni stworzyli tego typu myślenie, rozpropagowali je zyskując rzesze fanów i nadal są na tej działce mistrzami, którzy nie muszą piąć się już wyżej, wystarczy, że z pasjśą oddają się swojej muzyce.

Klawiszowiec John Medeski, perkusista Billy Martin, basista Chris Wood i gitarzysta Nels Cline stworzyli niesamowitą atmosferę w wypełnionej po brzegi sali. Dramaturgia całego wieczoru obfitowała w zmienne nastroje i nieoczekiwane zwroty akcji. Czuwał nad nią John Medeski, który często pełnił rolę dyrygenta. Warto zaznaczyć, że muzyk obstawiony był różnego typu instrumentarium jakimi były organy Hammonda B3, piano Wurlitzera czy clavinet Hohnera. Jakby tego było mało, zarówno on, jak i gitarzysta mieli do dyspozycji różne elektroniczne przetworniki dźwięków. Efekt był chwilami piorunujący, zaś tempo w jakim płynęła ta wielobarwna muzyka, często zawrotne. Choć muzycy, który nieprzerwanie grali ponad godzinę, pozwalali sobie i publiczności także na chwilę wytchnienia, zwalniając i przechodząc w bardziej balladowe klimaty. Trwało to jednak tylko krótko, gdyż muzycy znów serwowali a to funkowe brzmienia, a to oddawali się free jazzowym fantazjom. John Medeski kręcił się wokół swojego imponującego instrumentarium, najczęściej jednak korzystał z organów Hammonda nieprzytomnym wzrokiem błądząc po towarzyszach. Chris Wood z rzadka sięgał po kontrabas, z upodobaniem i zdecydowanie szarpiąc struny gitary basowej, zaś Billy Martin, z wypisanym na twarzy uniesieniem i nieobecnością duchem, obsługiwał różnego typu perkusjonalia z intensywnością godną podziwu. Do tego wszystkiego Nies Cline na gitarze wyprawiał rzeczy zwariowane, jego zawrotne solówki, mocny, często rockowy sound napędzały jeszcze bardziej całą muzyczną machinę. Efekt był piorunujący.

Muzycy dali brawurowy popis swoich umiejętności, możliwości technicznych i wyczucia. Pokazali, że wciąż w ich muzyce tętni życie, wciąż są w stanie tworzyć coś świeżego, co porywa nie tylko ich samych, ale także publiczność. Ich koncert to był kawał konkretnego grania, bez zahamowań.

[AFG_gallery id=’41’]