Ania Serafińska, wokalista, pedagog, profesor. Wielka osobowość polskiej sceny muzycznej. Jak mówi o niej Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej:

Oto wokalistka, która nie musi tuszować, udawać, zasłaniać braków muzycznych. Ania Serafińska nie potrzebuje sztuczek elektronicznych ani komputerów podkręcających jej głos. Ona muzykalność ma w genach, do tego wielki temperament w śpiewaniu. Śpiewa jazzowo na światowym poziomie! Ania to osobowość, która wymyka się bezsensownemu formatowaniu, komercji i nikt nie może jej zaszufladkować, a taka “czupurność” pasuje do świata Agnieszki Osieckiej.

Niedawno Ania znalazła dla nas chwilę, aby porozmawiać, powiedzieć o tym co ją inspiruje, jakie ma najbliższe plany koncertowe i nie tylko. Jesteście ciekawi o czym jeszcze rozmawialiśmy z Anią, zapraszamy…

We wrześniu 2013 roku wydała Pani koncertową płytę. Dlaczego koncertowa, a nie studyjna?

Dobre pytanie. Z materiałem ze studyjnej płyty były pewne „pieriepałki”. Rozwiodłam się z firmą fonograficzną, z którą byłam w związku przez długi czas. Tak naprawdę, trochę też ze względów finansowych, to jest jednak duży projekt i nagranie tego w studiu wymagałoby dużych kosztów, a jak człowiek jest bez wsparcia kogoś “dużego” z tyłu, to jest mu gorzej w czasach kryzysu zdobywać fundusze na muzykę, która jest nie do sprzedania przy okazji Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej albo różnych innych imprez masowych. W związku z tym trochę odbiłam się od problemów finansowych, Nie miałam cierpliwości, by czekać dłużej, dlatego zaryzykowaliśmy. Dzisiaj cieszę się z tego, że podjęliśmy takie ryzyko, aby nowe utwory zagrać na koncercie. Ta refleksja przyszła dopiero po wydaniu płyty, kiedy miałam czas ochłonąć po przygotowaniach, płyta już była w produkcji. Nie bylibyśmy w stanie się zmobilizować w normalnych warunkach, kiedy się nagrywa w studiu, do tej ilości prób i do tak wnikliwej pracy (sytuacja wymagała od nas wejścia na scenę i zagrania właściwie całkiem nowego materiału z przeznaczeniem do uwiecznienia w postaci fonogramu). Wyzwanie dla nas było niesamowite, ale to się opłacało, bo się dzięki temu bardzo zgraliśmy.

Ile trwały prace nad całym materiałem?

Dwa lata trwały intensywniejsze prace koncepcyjne, ale utwory zaczęły powstawać dobrych parę lat temu. Zresztą, to nie są wszystkie utwory, jakie mam. To była taka wypadkowa tego, co nam się ułożyło tak od początku do końca. Dużo jest jeszcze rozgrzebanych rzeczy, na które ciągle nie mam pomysłu, które ciągle odstają od całości, trochę piszę nowych utworów, trochę odstawiliśmy na bok, bo kiedyś były fajne, ale teraz już wymagają innych pomysłów w kontekście tego, co już jest i zostaje.

IMG_1162

Pan Marek Niedźwiecki, zapowiadając koncert, powiedział, że to jest zespół, na który pani czekała bardzo długo i jest szczęśliwa, że z nimi występuje. Czemu właśnie ci muzycy?

Jestem z nimi zżyta. Przeżyłam bardzo wiele składów w tym pomyśle, natomiast zawsze było tak, że albo muzyk był bardziej improwizujący, ale trudno było go włożyć w ramy aranżacyjne, inny natomiast dobrze mieścił się w aranżu, ale trudno było od niego wymagać inwencji własnej. Zależało mi na ludziach, którzy zrozumieją tę niezwykle cienką granicę między momentem, w którym trzeba się dostosować do aranżacji a czasem, kiedy można improwizować w bardziej “piosenkowej” konwencji. To nas buduje. To jest najtrudniejsze, ale nas buduje. Wiele lat temu wiedziałam już, że mam trzon, ale ciągle czegoś brakowało, ciągle to nie było to. Tak wróciłam na przykład do grania z Czarkiem. Przez 7 lat grałam z Arturem Lipińskim, który jest świetnym bębniarzem, ale błyskotliwego time’owo i stylowego, ebergetycznego zagrania utworu, ciągle na coś kręciłam nosem. Każdy koncert z ludźmi, z którymi teraz pracuje, nie wiadomo gdzie nas zawiedzie. Uważam, że od tego właśnie jest koncert. Ale też nie może być tak, że jak gramy materiał, to wychodzimy na pusto i tylko improwizujemy, bo tak można wpaść w niezłą pułapkę i zupełnie nie o tym chciałam nagrać tę płytę. To były główne powody. Poza tym bardzo się lubimy i w dodatku oni mają dużo cierpliwości do mnie i wydaje mi się, że im się ten materiał podoba. Oni nie przychodzą do mnie wyłącznie zarabiać pieniędzy, tylko razem spędzamy świetnie czas, razem robimy coś takiego, co nam się podoba, co nam odpowiada i w czym jest nam dobrze, przyjemnie. Cieszymy się, że razem możemy spędzić czas, dłubiąc przy piosenkach. Szukałam jakiegoś elementu, który by to pokolorował, wybrudził. I tak znalazłem Andrzeja – gitarzystę, który gra wszystko odwrotnie. To jest jego absolutna domena, jest to muzyk rzetelny, wszystko umie zagrać dobrze, ale jego domena jest to, że umie zagrać brudno, takie rzeczy, których sobie nikt nie wymyśli.

To wielki plus. Prócz tego, że jest pani wokalistką, to jest pani też profesorem. Czy to nie jest tak, że fani muszą tak długo czekać na płyty, bo nie wydaje ich pani jakoś sukcesywnie (np. co dwa lata), tylko są duże odstępy czasu. Czy to nie jest „wina” tego, że skupia się pani nad innymi sprawami?

„Profesor”… jakie to jest straszne słowo (śmiech). Na pewno ma pan rację, to jest specyficzne życie, które trochę trzeba sobie poukładać, żeby jedno i drugie zafunkcjonowało, ale też jest tak, że oprócz tego jestem normalnym człowiekiem, który ma do dyspozycji 24h na dobę – wychowuje dziecko, załątwiam normalne życiowe sprawy. Aktywność artystyczna jest na takim poziomie, na jaki pozwala mi moje normalne życie. To nie są oczywiście powody wszystkie, bo główny powód jest taki, że ja wychodzę z założenia, że jeżeli nie mam nic szczególnie ciekawego do powiedzenia, to na siłę nie działam, bo wszelkie działanie na siłę ma krótkie nogi. To jest tak, że jak gromadzi się jakiś materiał, nagrywa płytę, to ta płyta zostaje. Cały wielomiesięczny bój o to, by ta płyta przebiła się w natłoku produktów, jaki mamy dzisiaj, musi mieć bardzo duży bodziec wewnętrzny, by o tym samemu chcieć i móc ciągle dobrze mówić. To jest trochę chemia między mną a tą rzeczą, którą potem pokazuję na scenie, którą potem muszę całym sercem Państwu przedstawić. Gdybym nie miała 100% przekonania do tego, że to jest to na ten moment “moje”, to jest coś, co mnie “kręci” i że chciałabym, byście mnie taką oglądali, to nie ma sensu. Wie Pan, to dzisiaj się zrobiły takie czasy, że co rok to prorok. Jak się popatrzy w historię muzyki, kiedy ludzie mieli kariery kilkudziesięcioletnie i to były kariery zespołów, solistów z różnej półki, to proszę sobie wyobrazić, że gdyby co roku takie zespoły wydawały płyty, nie mieliśmy szansy na wypracowanie tych najwybitniejszych, kultowych płyt, które zostają w historii zapamiętane przez wszystkich na zawsze. Do tego potrzeba warunków, trzeba się odciąć i odłączyć. I skupić się tylko na jednej sprawie. Produkcja fabryczna ma krótkie nogi, zostaje na chwilę, bo człowiek nie ma szansy, by zagłębić się w materii tak bardzo, jak ona tego wymaga. Nie każdy jest Woody’m Allen’em, który prawie co roku nagrywa kolejny film.

IMG_1189

Zostańmy jeszcze chwilę przy płytach. Czy jest w planach nagranie jakieś płyty z Pani babcią?

To bardzo ciekawe pytanie. Moja rodzina jest bardzo o tyle dziwna, że raczej się nie rozmawia o tzw. planach muzycznych. Odcinamy kupony od tego, co się zdarzyło kilka lat temu: mieliśmy plan na 3 koncert, graliśmy 5 lat. Babcia jest już o sobą leciwą, w tym roku skończy 88 lat, a to, że jest niezmiennie w takiej świetnej kondycji, to jest ewenement, cud – to jest niesamowite. Natomiast wydaje mi się, że robienie teraz czegoś zupełnie nowego na siłę może byłoby fajne, ale byłoby przeszkodą do tego, by wydobyć z niej to, co jest w niej najbardziej urokliwe. Ona się bardzo dobrze odnajduje w rzeczach, które świetnie zna. Nikt jednak nie postawił kropki w tym wszystkim, nikt nie powiedział „nie będziemy już więcej tego grali, nie pokażemy tego, co zrobiliśmy”. Ale może dlatego, że sprawa pierwszego spektaklu jest jeszcze ciągle zawieszone, nikt nie myśli o kontynuacji, o tym, żeby robić coś nowego. To, że to się udało w takim stopniu, było wynikiem wielomiesięcznych, bardzo intensywnych spotkań, intensywnej pracy, ale to odbyło się 6,5 roku temu – pracę zaczęliśmy jesienią 2007 roku. Nie myśleliśmy o tym, by pracować nad nowym projektem. Być może kiedyś przyjdzie taki czas, np. gdy babcia będzie miała 105 lat. Na razie jest – stepuje, tańczy, biega, śpiewa. W związku z tym, kto wie…

Wszystko jest możliwe. Chcę zapytać o tegoroczne rozdanie Nagród Grammy. Jak wiemy, Włodek Pawlik jako pierwszy Polak otrzymał tę nagrodę. Jak pani myśli, co według pani zmieni w jego życiu to wyróżnienie? Pani również otrzymała, otrzymuje wiele, równie prestiżowych, nagród. Czy w pani życiu zmieniało się coś po ich otrzymaniu?

Ja mam to szczęście, że współpracowałam z Włodkiem przy paru projektach i niezwykle się ucieszyłam z tego, jak przeczytałam w Internecie, że „Pawlik dostał Grammy”. Wiedziałam, że dostał nominację, ale jak dowiedziałam się, że wygrał, to skakałam pod sam sufit, to było dla mnie święto. Cieszę się, że to właśnie Włodek, bo uważam, że ona ma taki międzynarodowy, uniwersalny rys muzyczny. Nie można tego powiedzieć o wielu naszych utalentowanych polskich muzykach, którzy są jednak często hermetyczni, „nasi”, „swojscy”, lub też słowiańscy, co nie do końca jest zrozumiane zawsze w tzw. świecie, “którego okiem, nawet szerokim, nie zmierzysz”. Myślę, że po pierwsze: to jest duża nagroda międzynarodowego przemysłu muzycznego, tego, w którym rozdaje się karty. Wiem, że były dyskusje na temat tego, dlaczego teraz otrzymał statuetkę, a nie wcześniej. Okazuje się, że nad albumem musi pracować jakiś amerykański muzyk. Gdyby nie współpraca z Randy’m Breckerem przy tym wszystkim, to pewnie by się mu nie udało. Myślę, że teraz się wszyscy rzucą na nagrywanie płyt z amerykańskimi muzykami tylko dlatego, by była nominowana do Grammy (śmiech). Wiadomo, że ten pierwszy ma zawsze najlepiej. Wydaje mi się, że fakt odcisnął się już historycznie zarówno na życiu Włodka, jak i na naszym polskim światku. Po drugie: to są rzeczy, które się wpisuje jako pierwsze w życiorysach, biogramach i to jest nośnik informacji dot. jakości pracy człowieka, to się zapamiętuje. Mogę powiedzieć tyle, że właśnie te nazwy państw, konkursów – to wszystko szczegółowo wielu osobom nie mówi nic, ale idzie za tym jakaś rekomendacja, że skoro udało mu się to czy tamto, to oznacza, że ma do zaproponowania coś konkretnego. I to jest mniej więcej taki sposób oddziaływania, trochę marketingowy, ale dzisiaj żyjemy w takich czasach , że te rekomendacje niosą nas dalej i pozwalają nam funkcjonować na rynku, są wyznacznikiem pewnej jakości. Dla mnie super i wydaje mi się, że to może dużo zmienić w życiu Włodka, bo po pierwsze: świat dowiedział się, że istnieje ktoś taki, kogo naprawdę należałoby docenić. Myślę sobie bardzo obiektywnie, że to trochę tak jak jest, jak osoby z tzw. ścisłej branży dostają Oskary, to jest to ogromna radość u nich we „wsi”, że udało się odnieść taki sukces. To nie niesie ich pewnie na tzw. “salony”, ale są to osoby, o których już można coś powiedzieć, których pracą, twórczością zacznie się interesować zdecydowanie szersze gremium. Włodek zrobił w swoim życiu bardzo dużo, dostawał nagrody, otrzymał np. nagrodę w Gdyni za muzykę do filmu „Rewers” i to było świetne. Tego rodzaju nagroda, wyróżnienie służy bezpośrednim celom marketingowym osoby, twórczości, a dzisiaj naprawdę mieć takie wydarzenie w życiu to jest coś.

IMG_1188

W Polsce ruszyło. Jego płyta jest najchętniej kupowaną płytą w Polsce…

No tak, bo to jest w jakimś sensie nośnik informacji na temat naszego środowiska, na temat tego, jak ludzie kształtują swój gust. Wydaje mi się, że niestety jest to w większości snobizm, ludzie nie mają wysmakowanego, wypracowanego gustu, co pokazują sprzedaże i to, co się pokazuje w telewizji: „warto to mieć, bo warto”. Jest to smutne, ale myślę, że i do tego dojdziemy, tylko my jesteśmy jeszcze młodym (jeżeli chodzi o wolność wyboru), nie za bogatym społeczeństwem, w związku z tym „warto mieć to, co warto, a na resztę trzeba popatrzeć, ile kosztuje, bo trzeba ciągle na to patrzeć”. Liczę na to, że te młodsze pokolenia, które drążą, odłączają się od telewizji, sami są mocno połączeni ze światem przez Internet, będą innym opdbiorcą. Ale oni muszą dobić do wieku 30-40 lat, kiedy będzie ich stać na spełnianie własnych zachcianek i to będzie chyba pierwsze – po przełomie – pokolenie, które będzie miało możliwość sięgnięcia po wszystko to, co ich interesuje.

Oby tak było.. Zostając przy polskim jazzie. Czy ostatnimi czasy, wpadła Pani w ucho płyta artysty jazzowego, która bardzo się Pani spodobała?

Bardzo podobają mi się rzeczy Włodka Pawlika, jego płyta „Tykocin”, ta z orkiestrą smyczkową. Kiedyś bardzo długo jej słuchałam. Podoba mi się to, co się dzieje wokół Agi Zaryan, ona zasługuje na to, bo jest bardzo rzetelną artystką, idzie drogą, którą sobie wybrała i dąży do tego. Jest bardzo stylowa, świetnie się słucha jej produkcji, bo są dobrze wyprodukowane, rzetelne i z pomysłami. Rynkowo u nas nie jest doceniony, ale w świecie znany jest Adam Pierończyk, który jest bardzo nowoczesnym, nowatorskim muzykiem. Energia płynąca z jego muzyki to coś niezwykłego i nawet, jak ludzie nie rozumieją tego, co słyszą, to już sam poziom energii, który się przebija z jego płyt jest niezwykle inspirujący. Nie bez powodu Adam jeździ po całym świecie i jest doceniany.

IMG_1177

Mówiła Pani o inspiracjach. Co inspiruje Anię Serafińską?

Dużo rzeczy, ostatnio sięgam do korzeni, muzyki ludowej różnych państw. Patrzę też na ludzi mocno ukonstytuowanych w swojej tradycji, którzy potrafią to przekuć na coś, co robią nowocześnie. Jeżeli chodzi o jazz, to Bobby McFerrin – wszystkie jego rzeczy są cały czas niezwykle odkrywcze, rewolucyjne. Poziom jej pokory wobec piękna muzyki mnie fascynuje. On korzysta ze wszystkiego. To niezwykle utalentowany człowiek, potrafi zamienić w złoto wszystko to, co go otacza, jak król Midas. Jestem oczarowana wykonaniem oraz aranżacjami na jego ostatniej płycie „Vocabularies”, na której jest mnóstwo wokalistów, ponad 50 osób z całego świata. Oprócz tego, podziwiam niezmiennie twórczość Petera Gabriela, Carmen McRae. Ze współczesnych wokalistek jazzowych szanuję Dianne Reeves. Jest to dla mnie kobieta, która potrafi łączyć rasowość z uniwersalnym językiem, jest w tym niezwykle ciepła. Fascynuję się także panią, która nazywa się Buica, zainteresowałam się nią, dlatego, że ma niesamowity głos, ma taki żywioł, power w sobie, to jest wulkan. To mnie interesuje w muzyce. Z nurtu soulowo-R&B podoba mi się Ledisi, która w swojej muzyce zawiera esencję wszystkiego, co może być – jest mniej koncepcji, a więcej natury, której się nie da nauczyć. Jej muzyka ma duszę, a jej improwizacje to coś niezwykłego! Żadna szkoła na świecie tego nie uczy. Podobają mi się “ponadnormatywni” ludzie, bo mają coś więcej do zaoferowania.