Po dwóch latach przerwy Ania Rusowicz powróciła na muzyczny rynek z nową płytą zatytułowaną “Genesis”. Produkcją zajął się Emade, czyli Piotr Waglewski, a na okładce widnieje obraz Julii Curyło. Nowy krążek  nawiązuje swoją tematyką do tego, co jest bliskie naturze. Sama artystka mówi:

Nowa płyta swoją tematyką nawiązuje do tego, co pierwotne, bliskie natury… Nie bez przyczyny płyta nosi tytuł „Genesis”. Teksty opisują rzeczywistość, w której żyjemy, relacje międzyludzkie. Z pozoru to nic szczególnego. Świat przedstawiaką jednak innymi oczami. Do opisywania go użyte zostały elementy przyrody. Na początku mogą wydać się Wam staromodne, bo nie znajdziecie nowoczesnych terminów. Jesteśmy tak nowocześni, że wyłączyliśmy z naszego na wskroś modnego życia to, co najdoskonalsze.

I taka właśnie jest ta płyta. W pełni naturalna, daleka, ale nie odcinająca się od nowoczesności. Od czasu wydania “Mojego Big-Bitu” w życiu Ani nadeszły duże zmiany. Stała się bardziej rozpoznawalna, przestano porównywać ją do jej matki. Pomimo zmian, Ania dalej postanowiła iść obraną wcześniej przez siebie drogą. Nie oglądając się na to, co dziś modne. Chociaż “Genesis” różni się od debiutanckiego krążka, nie są to duże zmiany. Artystka nadal jest retro, wciąż zabiera nas w klimat lat 60 – tych i początek 70 – tych. Tylko, że zamiast kolorowego big-beatu dostajemy równie kolorowy blues-rock połączony z psychodelią, inspirowany głównie zachodnią muzyką z tamtego okresu. “Genesis” to album hipisowski, wiele tutaj dźwięków, przy których dobrze bawili się nasi rodzice w okresie “dzieci kwiatów”.

Podczas nagrywania sięgnięto po instrumenty, z których mało kto dziś korzysta m. in.  tamburyny czy analogowe klawisze. Nawet sposób śpiewania Rusowicz jest wyciągnięty z tamtego okresu. To połączenie tego, co było z kilkoma gramami nowoczesności. Najłatwiej to usłyszeć w ścieżce perkusji w “Ptakach” czy gitarze elektrycznej w “Aniołach” czy “To nie ja”. Słuchając całości przenosimy się w czasy, kiedy na listach przebojów królował Breakout z Mirą Kubasińska czy Czesław Niemen z krążkiem “Postcriptum”. Doskonałym przykładem mogą być takie utwory jak “Nie uciekaj” czy singiel promujący “To, co było”. Największym smaczkiem jest jednak utwór “Co z tego mam?” na początku śpiewany a cappella, przechodzący następnie w coraz bardziej potężne brzmienie.

Najbardziej urzekające jest jednak to, że Ania tę muzykę czuje całym sercem i duszą. Nie udaje, nie stara się nic robić na siłę. Śpiewa naturalnie i wychodzi jej to doskonale. Krążek, spodoba się zarówno młodym i starszym słuchaczom. Zrobi więc to, co w muzyce jest najważniejsze – połączy pokolenia.