Już od dawna wyczekiwałem nowego albumu od Jamesa Morrisona, który należy do moich ulubionych wykonawców. Począwszy od debiutu fonograficznego, którym była płyta “Undiscovered” z 2006r. reguralnie śledzę jego karierę. 26 września światową premierę miał nowy album Jamesa Morrisona o tytule „The Awakening”. Album zawiera 13 utworów w korzennym/akustycznym brzmieniu soulu oraz r’n’b, charakterystycznym już dla Jamesa. Napisanie recenzji o albumie “The Awakening” to prawdziwa przyjemność…

James Morrison nie dokonuje takich eksperymentów muzycznych, jak chociażby na naszym rynku muzycznym Chylińska, stąd można by powiedzieć o nim, że jest przewidywalny. Przewidywalny w pozytywnym słowa znaczeniu. James stworzył swoje niepowtarzalne brzmienie, przez co kupując kolejną jego płytę nieprzyjemnych niespodzianek na niej nie będzie. James jest gwarantem dobrej jakości muzycznej, którą kontynuuje na „The Awakening”. Jest mistrzem w tworzeniu utworów, które wzruszają i potrafią chwycić za serducho. W połączeniu z jego lekko brudnym, a zarazem wrażliwym głosem piosenki mają bardzo emocjonujący wydźwięk.
Absolutnie każdy utwór z albumu zasługuje na uznanie. Pozwolę sobie zwrócić jednak uwagę na: „I won’t let You go”– pierwszy singiel, do którego nakręcono klimatyczny teledysk. Bardzo rytmiczna piosenka, stopniowo się rozwijająca, zwieńczona udziałem chórków. W utworze „Up” gościnnie pojawia się Jessie J. Rzeczywiście kobiecy głos, wspólnie wykonany duet jest swego rodzaju urozmaiceniem, ale akurat udział Jessie J. czy Nelly Furtado na wcześniejszym albumie uważam za niefortunne przypadki. Mógłbym wyliczać i wyliczać przykładowe artystki i artystów, którzy brzmieli by o wiele lepiej z Jamesem i ich featuringi wypadłby na pewno bardziej naturalnie.
Moim faworytem jest utwór „Person I Should Have Been”, z którym się najbardziej utożsamiam.
James w tekstach piosenek porusza wiele problemów dnia codziennego, dojrzewania, wiele wspomina o swoim ojcu (płyta została nagrana tuż po jego śmierci). Na „The Awakening” częściej niż na poprzednich albumach słychać kobiece chórki co dobrze wpływa na ogólny posłuch, ale brzmią troszeczkę za grzecznie.
“The Awakening” można uznać jako godną i dojrzalszą kontynuację jego poprzednich albumów. Dla fanów polecam wersję De Luxe, w której oprócz wersji live usłyszymy również akustyczne wykonania niektórych piosenek.
Rozważania zakończę fragmentem „Slave to the music”, w którym James śpiewa: „ She’s got me rockin, she’s got me moving, she’s got me dancing, I don’t wanna be saved, I’m a slave to the music”. Po przesłuchaniu “The Awekening” słychać doskonale, że to o czym śpiewa James to prawda, ponieważ James i muzyka to para stworzona idelanie dla siebie…