Zawsze jest przyjemnie kiedy muzyk przy nagrywaniu płyty myśli także o słuchającym. Gdy nie da się ponieść jedynie egoistycznym ciągotom ku ekspresji, a zostawi nieco miejsca dla odbiorcy. Kiedy nie przytłacza lawiną dźwięków, stwarzając przestrzeń dla myśli i odczuć słuchacza.
Taka właśnie jest płyta „Songs of Mirth and Melancholy”. Bardzo subtelna, nie osaczająca uciążliwym dla zmysłów nasileniem tonów. Pozwalająca na odetchnięcie, pobudzająca jedynie lekko. Rześka przy tym, niczym łyk świeżego powietrza.
Marsalis i Calderazzo nagrali po raz pierwszy album w duecie – na fortepian i saksofon. Jak podpowiada nazwa albumu są na nim utwory radosne (swingujące otwierające album „One Way”) i sentymentalne. Choć te drugie zdecydowanie przeważają, nie jest to płyta smutna. Raczej chłodna, elegancka, spokojna. Idealna na chwilę odprężenia – nie ma w niej przecież nic dla ucha nieprzyjemnego.
To płyta także bardzo klasyczna jeśli chodzi o melodykę, o wiele bardziej niż jazzowa. Da się usłyszeć w niej echa klasycznych inspiracji duetu – głównie Ludwiga van Beethovena. Znajdziemy też na płycie dwa cudze utwory. Pierwszy z nich to „Face on the Barroom Floor” Weather Report, drugi „Die Trauernde” skomponowany został przez Johannesa Brahmsa.
Ktoś może zarzucić duetowi Marsalis&Calderazzo zbytnią stateczność. W istocie, nagrali album grzeczny, dosyć powściągliwy. Bardzo opanowany. Może zbyt świadomy. Być może brak mu iskry szaleństwa, odrobiny nonszalancji, zawsze ekscytującego momentu w którym muzyka wymyka się spod kontroli. Ale w gruncie rzeczy, czy warto się tym przejmować, może lepiej spędzić kilka miłych chwil z „Songs of Mirth and Melancholy”?