Na fenomen Sistars załapałam się z opóźnieniem. Pamiętam jak co chwilę widziałam w telewizji dwie siostry z ogolonymi na łyso głowami i kilku chłopaków, którzy wygrywają kolejne festiwale i zgarniają wszystkie możliwe nagrody. Zagubiona w muzycznej czasoprzestrzeni  i jeszcze nie do końca zdająca sobie sprawę z tego co się w niej dzieje, usłyszałam magiczną Sutrę , a już AEIOU, zamówione w internetowym sklepie tuż przed premierą, było dla mnie najbardziej wyczekiwaną płytą tamtego czasu. Jak się później okazało, listonosz przyniósł mi jedną z największych inspiracji muzycznych mojego życia.

10 sierpnia 2012 roku, od godz. 21.15, na Festiwalu „Gdańsk Dźwiga Muzę czułam dokładnie tą samą radość. Od Sistars biła świeżość, dojrzałość i ogromna energia. Ale i publiczność, mimo, że od lat ta sama, zaktualizowała się, naładowała tęsknotą i wyrzuciła na zewnątrz wdzięczność i miłość do sistarsowych piosenek. Patrzyłam na fotografów i pracowników imprezy – nie było osoby, która spokojnie stałaby w miejscu. Tym bardziej my, fani, i sam zespół, który jak dla mnie wyśpiewał, wytańczył i ułożył jeden z najlepszych koncertów w swoim wspólnym „scenicznym życiu”.

Inny jeszcze niż na Orange Warsaw Festival. Na totalnym luzie, z publicznością, która stała się drugim głosem formacji. Mam wrażenie, że w Warszawie wszyscy trochę baliśmy się tego, co będzie, a potem odetchnęliśmy z ulgą, że wyszło tak pięknie. Teraz, w całkowitym muzycznym szale radości, nie byliśmy gorsi niż Ci profesjonalni tancerze, walczący o pierwsze miejsca na konkursowym podium.

Na koncercie pojawiły się największe sistarsowe  przeboje. „Gdańsk Dźwiga Muzę” usłyszał m.in. „Synu”, „Freedom”, „Spadaj”, „AEIOU”, „Inspirations”, „My Music” i bisowe „Na Dwa”. Bardzo podobało mi się delikatne „Pure Game” i historyczne „Nie zatrzymasz”. Zespół nie mógł też uspokoić publiczności śpiewającej „Sutrę”, więc Natalia poprosiła w końcu fanów o powtarzanie za nią różnych dźwięków i melodii.

Teraz już nikt nie powie, że nie warto było się na chwilę rozstać, żeby potem znowu do siebie wrócić. Sistarsowa układanka wydarzeń ma ogromny sens.  I wcale się nie dziwię. To od nich samych zaczyna się ta prawdziwa muzyczna chemia, która spadając w dół – tuż pod scenę – wyzwala na naszych ciałach gesią skórkę. I to wciąż przy utworach słyszanych przez nas co najmniej setny raz.