Po czym poznać, że płyta jest dobra? Jak dla mnie to po tym, że gdy się kończy to od razu chcę aby grała od nowa. Żeby się nie kończyła. W zeszłym roku laureatem plebiscytu jazzsoul.pl na najlepszy jazzowy debiut 2016 został Kajetan Borowski. Doskonały pianista z plastycznymi pomysłami na dźwięki, który jest ćwiartką z całości w najnowszym projekcie, autorskim albumie wokalistki Julii Kani. Nie wściekam się kiedy ta płyta się kończy a to dlatego, że zapobiegawczo zapętliłem sobie odsłuchiwanie. Było to trafione, bo oszczędziłem sobie wstawania i włączania płyty co rusz od początku. Stylistycznie materiał bardzo przypomina dokonania Moniki Borzym, Anny Serafińskiej jak i pierwsze dwie publikacje Anny Gadt (Stępniewskiej). Wymieniłem całą śmietankę polskich jazzowych wokalistek, a zatem porównując do nich Julię oczekujcie prawdziwie godnego warsztatu technicznego.

Julia Kania here

Powściągliwa w koloraturach nie szczędzi uczuć wplatając je między dźwięki i słowa. Album zaczyna się melodyjnym „Advice”, które przekonuje że czekają nas ciekawe doznania. Towarzyszący artystce Kajetan Borowski (piano), Adam Tadel (kontrabas), Piotr Budniak (perkusja) oraz Szymon Mika (gitara) nagrali 9 kompozycji w 3 dni. Świadczy to o dwóch bardzo istotnych rzeczach. Wszyscy są prawdziwymi profesjonalistami, których zdolności nie podlegają dyskusji. Druga, chyba najważniejsza cecha to jedność. Cała piątka wybitnych osobowości muzycznych doskonale się przenika, uzupełnia i tworzy jedną bryłę. To naprawdę nie jest łatwe by osiągnąć taki muzyczny zmysł. Muzycy sesyjni są często dodatkiem na nagraniach, często mechanicznym, co oczywiście nie ujmuje ich techniki i talentu. Bardziej zależy przecież na tym, aby materiał nie był tylko odegrany i nagrany, ale by był interakcją pomiędzy wszystkimi wykonawcami.

Na krążku Here, zespół Julii nie jest przypadkowy. Współpraca jest za słabym określeniem definiującym ten projekt. Oni są dźwiękami, a nie zapisem nutowym. Dominuje harmoniczny klasyczny jazz z bardzo przyjemną formą kompozycyjną. Ciepłe aranżacje jak w „Silly dream”, „Sense” przeplatają się z zadziornymi gitarowymi riffami w „Forget” czy „Better go”. Kania śpiewa dojrzale, a jej barwa głosu jest jak wiatr, który otula i kołysze. Czasem też i porywa jak w „Masterpiece”, które frywolnie, pozytywnie w treści i odbiorze pozwala usłyszeć uśmiech w głosie Julii. Smaczkami tej płyty są melancholijne, kołyszące „Departure” oraz tytułowe „Here”, uzupełniające całość o wrażliwszy pierwiastek.

Jest też jedna szczególna pozycja, którą zostawiam na koniec, gdyż trzeba o niej trochę więcej opowiedzieć. „Nie Ty” to utwór pustynny. Porywający w formie, przejmujący w treści, intrygujący wokalnie. Niezwykle minimalistyczny co powoduje, że tworzy ogromną przestrzeń. Dla mnie perfekcyjnie zaaranżowany i inteligentnie przedstawiony. Wszystkie utwory są dziełem tej młodej dziewczyny co jest najpiękniejszą częścią albumu. Bez kokieterii, bez owijania w skomplikowane metafory, proste, świadome i uczciwe teksty o życiu. Bo życie to emocje, a ich jest tu na każdym kroku tyle, ile kropli w dzbanku najlepszej zielonej herbaty. Szkoda tylko, że większość piosenek jest po angielsku, bo Julia po polsku brzmi jeszcze pełniej i piękniej. Może na następnych albumach będzie na odwrót.

Debiutująca artystka zrobiła płytę z niekłamanym temperamentem i stwarza sobie miejsce w polskim jazzie, który zdecydowanie jest jedną z najbardziej twórczych dziecin w muzyce. Dzięki takim twórcom jak Julia Kania i takim muzykom jak jej band, polski jazz zyskuje coraz więcej aromatu. Mnie to cieszy i smakuje.

Ocena płyty: