Bristol to kolejny szyld Marca Collina, bardziej znanego jako Nouvelle Vague, z którym zasłynął przeróbkami awangardowych klasyków. Nowy projekt artysty jest sporym zaskoczeniem. W całości wypełnia go bowiem trip hop w wydaniu retro. Nowe stylowe interpretacje zbudowano z fragmentów kompozycji gwiazd gatunku: Portishead, Massive Attack, Tricky, Morcheeba, Goldfrapp czy Björk.

BRISTOL_LP

Marc Collin zabiera nas w pełną uroku dźwiękową podróż po pochmurnym, portowym Bristolu, nad którym nieoczekiwanie zaświeciło zmysłowe, paryskie słońce. Mamy tu melancholijny, leniwy klimat, wszędobylskie gitary, romantyczne wokalizy, m.in. Dawn, Yasmine Handman, Jimiego Bauera oraz obfite cytaty z filmowych soundtracków lat 60 przydające całości uroku i popowego wydźwięku. Głosy zaproszonych do współpracy wokalistów są szalenie nostalgiczne i w pewien sposób przypominają styl Dusty Springfield, a nawet Astrud Gilberto – gwiazd siódmej dekady ubiegłego wieku. Większość piosenek brzmi niewinnie, czasem tylko wkraczając w świat futurystycznej dekadencji. Z jednej strony mamy koktajlowy jazz i bossa novę w „Overcome”, z drugiej „It Hurts Me So” śmiało mogłoby znaleźć się w filmach Davida Lyncha. Mrożąca krew w żyłach delikatność.

Na świecie trip-hopowe brzmienia przeżywają wyraźne odrodzenie popularności, co paradoksalnie, nie ułatwia zadania artystom, którym ten gatunek muzyczny służy jedynie jako inspiracja. Dlatego „Bristol” na pewno nie jest wynikiem pogoni za modą. Nie oszałamia technicznymi sztuczkami, zostawia w spokoju hiphopową estetykę wykorzystywaną nagminnie w większości produkcji trip-hopowych, dzięki czemu zachowuje własną tożsamość i przypomina, co to znaczy „easy listening”. „Bristol” to idealna propozycja dla zakochanych i marzycieli na długie jesienno-zimowe wieczory.

Ocena płyty: