Wstyd się przyznać, ale na kilka lat całkowicie zapomniałem o tym krążku. Co jest oczywiście ogromnym błędem, jednak niedawno postanowiłem to naprawić.

Na taką pogodę muzyka Steve’a Spaceka smakuje wspaniale, idealnie się sprawdza zamiast szalika, rękawiczek, gdzie ostatnie dni ciepłej pory roku jeszcze dominują.  “Spaceshift”, czyli najlepszy neo-soulowy album jaki słyszałem od kilku lat. Wydawnictwo przykuwa uwagę miękką syntetyczną wibracją, ciepłem, i wokalem Spaceka, który jest bezpretensjonalny i nie nudzi.

Główną zaletą Steve’a jest jego barwa głosu. Intrygująca, hipnotyzująca, oplatająca uszy słuchacza niczym bryza morska plażowiczów. Steve potrafi modulować ją do każdego podkładu i nie doprowadza słuchacza do zaśnięcia z nudów. Podkłady są oszczędne, ale to dobrze. Brak na „Spaceshift” niepotrzebnych dodatków, bo album właśnie miał bić skromnością, wyciszeniem, subtelnością i wyczuwalną pasją. W jego muzyce słyszymy przede wszystkim wpływy soulu i elektroniki. Elektroniki, która nie drażni, nie powoduje chęci wyrzucenia odbiornika przez okno, a mile zadziwia. Nawet soulowi puryści, dla których elektroniczne brzmienie jest nie do przyjęcia, będą pozytywnie zaskoczeni. Produkcje przeważnie są minimalistyczne, tętniące niskim, buczącym basem i bujającą perkusją. „Spaceshift” to prawdziwa perełka.

Album jest pełen odniesień zarówno do elektronicznych dokonań zespołu artysty, jak i do klasycznych soulowych wokalistów takich jak Al Green, albo Curtis Mayfield. Trudny w początkowym odbiorze, ale po kilku przesłuchaniach zostaje tylko rozkosz konsumpcji.

Steve Spacek “Spaceshift” (2005)

Label: Sound in Color

Tracklista:

      1. Hey There (intro)
      2. Dollar
      3. Thursdays
      4. Slave
      5. Rapid Rate
      6. The Hills
      7. Reverible Top
      8. Hours of Fun
      9. Love Yu Better
      10. Slow Baby Dubb
      11. I’m Glad
      12. Smoke
      13. Days of My Life
      14. Calling Yu
      15. Hey There
      16. Look Into My Eyes