Cody ChesnuTT znany jest szerszemu gronu publiczności dzięki piosence „The Seed” wykonanej z zespołem The Roots. Po tym czasie Cody muzycznie trochę zamilkł. Mam nadzieję, że za sprawą najnowszego albumu „Landing on a Hundred” o artyście znowu zrobi się głośno.

Usłyszymy dużo żywych instrumentów (w tym dętych, smyczkowych) oraz wiele innych subtelnych, muzycznych smaczków. Całość podrasowują wyraziste partie gitary elektrycznej. Każdy dźwięk jest dopieszczony. Muzyk zrezygnował z cyfrowego zapisu na rzecz analogowego sprzętu, nagrywając album (wraz z 10 osobowym bandem) na dwucalowej taśmie. Dzięki klasycznej technice nagraniowej album ma niezwykle ciepły i urokliwy wydźwięk. Należy zaznaczyć, że część utworów została nagrana w studiu w Memphis, w którym tworzył legendarny Al Green. Cody inteligentnie połączył brzmienia korzennego soulu z lat ’60,’70, z elementami hip-hopu lat ’90. Na albumie usłyszymy nawet rockowo-punkowe utwory. Mimo to płyta brzmi bardzo spójnie. Cody śpiewa naturalnie i nieskrępowanie, od razu da się odczuć dużą świadomość wyśpiewywanych dźwięków. Chórki stanowią idealne dopełnienie jego krystalicznie czystego wokalu.
Szczególną uwagę przykuwa psychodeliczna ballada „Don’t Follow Me” z organami, trąbką i lekko rozstrojonym pianinem; bezpretensjonalna, miłosna ballada „Love Is More a Wedding Day”, a także (mój ulubiony) old-schoolowy kawałek „Under The Spell of The Handout”.
Warstwa tekstowa również zasługuje na uznanie, muzyk ambitnie i umiejętnie porusza w swoich piosenkach nie tylko tematy miłosne. Jego siła leży w zdolności do mieszania różnych tematów społecznych i politycznych nadając im romantyczne i zgrabne melodie. Cody swoje historie przekazuje w naturalny i płynny sposób, dlatego są łatwe do zrozumienia.

Cody ChesnuTT wydobył z muzyki to co najważniejsze.