Yumi Ito wydała dwa lata temu zjawiskowy album „Ysla”. Był on osobliwą wyspą, którą artystka wykreowała dla swojego komfortu, a która stała się miejscem tysięcy gości, słuchaczy i zadowolonych krytyków. 18 września Yumi wydała jakby kontynuację prezentacji swojej wyspy. Zaprasza bowiem na „Lonely Island”, która samotną wydaje się tylko z pozoru. Z jednej strony w swoim krajobrazie pokazuje przekrój z ostatnich dwóch albumów, a z drugiej koloruje tylko w dwóch barwach: wokal i fortepian. Usłyszeć można tutaj między innymi moje ulubione „Stardust crystals” (tekst ciagle wprowadza mnie w absolutny zachwyt), jeszcze bardziej wrażliwe „Love is here to stay”, a na deser otrzymujemy premierowy „Tiki Taka” z przyjemnymi wokalizami.
Gdy pierwszy raz usłyszałem, że Yumi wydaje album w pełni solowy także pod względem instrumentalnym to przeszedł mnie dreszczyk ekscytacji. Tak samo jak rozbraja mnie odwagą i kunsztem wokalnym, tak samo uważam, że jest jedną z najbardziej zdolnych pianistek-wokalistek. Nie będzie przesadą jeśli porównam ją do Tori Amos, bo porównanie to już dawno jest w obiegu, ale ja nie przestanę dokładać jeszcze Björk i Fionę Apple. Cenię i podziwiam je wszystkie, ale jeśli miałbym wybierać to szczerze wybieram Yumi Ito. Ma w sobie poza niesamowitą charyzmą i wspomnianą odwagą także niezwykłą pewność siebie i tyle samo delikatności. Trochę się obawiałem, że dobrze znając wybrane na „Lonely Island” piosenki, które dostają jakże oszczędne i surowe wersje, będę je mieć jednak tuż za wersjami oryginalnymi, które przecież bogatsze są o perkusję, kontrabas a nawet saksofon. Nic z tych rzeczy! Nie dość, że odkrywam je na nowo to rzeczywiście czuję się jakby Yumi była tuż obok i grała je tylko dla mnie. Taki też był zamysł tego albumu. Dosadna intymność. Jak dla mnie spełniona w całości.
Słucham zatem zarówno solidnej gry na fortepianie w „What seems to be”, także bardziej skupionej na instrumencie „Rebirth”, ale jednocześnie rozbudowanego wokalnie „Stardust crystals”, a „After the end” mogłoby udowadniać, że syreny istnieją i śpiewają właśnie w taki sposób. Album jest spójny, dość trudny bo bardzo zaangażowany emocjonalnie co z pewnością bardziej porusza, a mniej uspokaja. Przynajmniej mnie. Jest to jednak atut bo takie albumy zapamiętuję dwa razy bardziej. Niezwykle cieszy mnie także kontynuacja szaty graficznej fizycznego CD, które podąża za poprzednim wydawnictwem „Ysla”. CD umieszczone w opakowaniu jakby do mini winyla, a w środku plakat i teksty utworów. Bardzo szanuję za tak ogromne przywiązywanie wagi do detali w czasach kiedy CD staje się już bardziej kolekcjonerskie. Mnie, kolekcjonera bardzo to urzeka i zdobywa jeszcze bardziej. Album jest autoprezentacją niezwykłej artystki, która emocjami, szczerością, pasją i techniką wybija się w czołówce europejskich wokalistek, artystek i pianistek. Zjawiskowa!
Yumi Ito ruszyła już w trasę koncertową, która obejmuje jeden jedyny koncert w Polsce. Szczeciński Jazzment 18 października powinien pękać w szwach, bo to czy warto się wybrać na ten koncert to pytanie z serii „czy człowiek potrzebuje powietrza”. Bilety już dostępne.


