Siedem lat ciszy i wreszcie jest. Mariah Carey, kobieta-instytucja, głos, który definiował całe dekady, wraca z szesnastym albumem studyjnym „Here For It All”. To nie tylko kolejny punkt w jej dyskografii – to deklaracja, że wciąż chce być obecna w centrum muzycznej rozmowy. Carey nie ucieka od swojej legendy, ale też nie próbuje jej bez końca odtwarzać. Zamiast tego dostajemy płytę, która jest świadoma, różnorodna i chwilami zaskakująco świeża.


Od premiery „Caution” minęło siedem długich lat. W międzyczasie Carey zdążyła stać się memem, ikoną popkultury i nieśmiertelną królową świąt. Ale fani czekali na coś więcej niż grudniowy hymn – czekali na nową muzykę. „Here For It All” to odpowiedź: album wydany pod skrzydłami nowej wytwórni Gamma, z L.A. Reidem jako producentem wykonawczym. Już same single zwiastowały różnorodność – „Type Dangerous” flirtuje z hip-hopowym klasykiem, a „Sugar Sweet” z Kehlani i Shenseeą celuje w taneczne parkiety. Carey nie gra bezpiecznie – i to słychać.

Ta płyta to kalejdoskop. Otwierający „Mi” rozbrzmiewa warstwami wokali, przypominając, dlaczego Carey od zawsze była mistrzynią aranżacji. „Play This Song” z Andersonem .Paakiem zabiera słuchacza w retro-dyskotekę, a „Jesus I Do” z The Clark Sisters podnosi ciśnienie i serca jednocześnie – gospel w najczystszej postaci. Jest też miejsce na lekką rozrywkę („Sugar Sweet”), ale i na refleksję – fortepianowa ballada „Nothing Is Impossible” brzmi jak spowiedź artystki, która wie, jak smakuje walka i zwycięstwo. Album zamyka utwór tytułowy, pełen duchowej siły i patosu – finał godny legendy.


Siłą tego materiału jest różnorodność i odwaga. Carey nie próbuje kopiować młodych, tylko z nimi współpracuje, wykorzystując ich energię do stworzenia czegoś własnego. To nie jest powrót na autopilocie – widać, że każdy utwór ma przemyślane miejsce.

Nie da się jednak ukryć, że głos Carey nie jest już tym samym żywiołem, który kiedyś sięgał nieosiągalnych rejestrów. W niektórych momentach produkcja aż nazbyt maskuje niedoskonałości. Płyta bywa też nierówna – skoki od disco do ballad mogą dezorientować, a niektóre pomysły sprawiają wrażenie nadmiarowych.

„Here For It All” to płyta, która nie udaje, że Mariah Carey znów jest dziewczyną z lat 90. To opowieść o artystce dojrzałej, świadomej swojej historii i swojej obecnej kondycji. Album nie jest wolny od wad, ale ma w sobie serce, rozmach i momenty, które przypominają, że Carey wciąż potrafi rzucić rękawicę współczesnym gwiazdom.

Dla fanów – absolutny mus. Dla reszty – dowód, że nawet po trzech dekadach w blasku reflektorów można jeszcze powiedzieć coś nowego. Mariah Carey wróciła – i choć nie w pełni taka, jaką pamiętamy, to wciąż „here for it all”.

Ocena płyty: