Zanim zaczniemy zachwalać najnowszy album Sinne Eeg warto dać upust rozczarowaniu, że od tylu lat zachwyca wokalistykę jazzową od rodzimej Dani po Japonię, która jest jakże istotna w nowym projekcie, a daremne szukać jej koncertów w Polsce. Zerkam na listę festiwali jazzowych, których mamy naprawdę sporo, a tam często powtarzające się co parę lat nazwiska artystów, których lubimy jednak parę razy w Polsce już byli. Apel zatem z naszej strony, aby zainteresować się Panią Eeg. 27 czerwca wydała album „Shikiori”, na którym to poza wokalem słychać pianistę Jacoba Christoffersena. Projekt skupiony na prostym duecie. Klawisze i głos. Wiele takich, ale jakże mało AŻ takich. 


Zamysł był jeden. Nagrać materiał w sposób najbardziej autentyczny czyli on gra, ona śpiewa. I już. Bez większego edytowania, dogrywania, programowania. Zapisać chwilę, ale nie robić z tego albumu na żywo. Biorąc pod uwagę magię, której udzieliła japońska sceneria to udało się to znakomicie. Eeg i Christoffersen zarejestrowali dwanaście utworów w 150-letnim japońskim domu, który przekształcony został na miejsce do koncertowania właśnie. Sinne i Jacob współpracują od prawie dwudziestu lat, ale „Shikiori” to ich pierwszy wspólny album jako duet. Wokalistka nagrała wcześniej w tej koncepcji dwie płyty z kontrabasistą Thomasem Fonnesbækiem, a ich pierwszy projekt „Eeg – Fonnesbæk” z 2015 roku jest nadal jedną z moich ulubionych płyt jakie w życiu słyszałem. Sinne bardzo ceni sobie takie minimalistyczne projekty czego dowodem są koncerty umieszczane na platformie YouTube, gdzie z łatwością można odnaleźć zarejestrowane, często bardzo kameralne występy także z Christoffersenem. Bardzo polecam bo wszystkie są znakomite. 

Wracając do „Shikiori”, czyli tłumacząc na polski „Cztery pory roku” jest to kompilacja jazzowych perełek („Better than anything”, „Maria”, „But not for me”), autorskich kompozycji Sinne („Hebi”, „Dont’t be so blue”), Jacoba („Soba”, „Seems like yesterday”) oraz jakże zaskakującego utworu „Cold” z repertuaru Annie Lennox. Ten ostatni jest oczywiście najbardziej przełamującym jazzowy blask jaki ta dwójka artystów przedstawia na tym albumie. Wokalnie jest szeroko. Pięknie zinterpretowane teksty, zadziwiające wokalizy, czasami pojawiające się skaty i co mnie cieszy zawsze najbardziej, emocje. Wśród wielu współczesnych jazzowych wokalistek, które mnie urzekają Sinne Eeg jest w pierwszej trójce właśnie dzięki wyjątkowo wyśpiewanymi między dźwiękami emocjami. Nawet gdy w „Soba flower” pokusiła się, aby zaśpiewać po japońsku, to brzmi dla mnie ciagle autentycznie. Poprzez wszystkie lata swojej kariery jej głos nabiera jeszcze większej głębi i dojrzałości, ale zmysł wrażliwości pozostał niezmienny. 

Uzupełnieniem wokalu jest fortepian, którym to Christoffersen prowadzi w bardziej wyważonych aranżacjach. Oczywiście nie oznacza to, że jest jedynie akompaniatorem bo śmiało pozawala sobie na solówki, rozwinięcia i odważne rozwiązania. Mimo iż to duet to mam wrażenie, że Jacob podąża za wokalem a nie odwrotnie. Absolutnie nie jest to zarzut, gdyż sprawdziło się to wyjątkowo satysfakcjonująco. Dużym atutem jest ciepła barwa i lekko matowe brzmienie fortepianu, co najbardziej urzeka mnie w „Lush life” gdzie ma on według mnie najpiękniejsze momenty. Naturalnie takimi momentami są wszystkie utwory, ale poukładano jest w taki sposób, aby zaspokajały gusta każdego słuchacza. Od sentymentalnych kropel, po nawet lekkie przebłyski funky. Pewnie dlatego też tak łatwo zatracam się w tym projekcie. Ma tyle ciekawostek i przyciągających składowych, że nic tylko wypełniać nim powietrze, a przy okazji wyczekiwać na moment, gdy będzie można posłuchać na żywo. Oby się spełniło. 

Ocena płyty: