Al Jarreau jest jednym z tych, za którymi muzycznie nieustannie tęsknię i nie mogę się pogodzić ze świadomością, że nie dane mi było być na jego koncercie. Nie jest przecież tajemnicą, a dla mnie jest to wyjątkowo istotne, że to przecież na żywo Al Jarreau uzyskiwał największą swobodę jako wokal-instrument. O nim samym można by książki pisać jakież to ma zasługi, nagrody, wielkie albumy i jak bardzo stał się inspiracją dla kolejnych. O rety rety… nie lubię używać zbyt wielkich słów, ale Al naprawdę był unikatowy i jest niezastąpiony w sztuce wokalnej wolności jaką preferował. Tym większa moja radość gdy dowiedziawszy się, że wytwórnia ACT wypuszcza zapis jego ostatniego koncertu dotrwałem cierpliwie do tej premiery! Znów powiedziałoby się o rety rety… Tak oto magik dźwięków i mój mistrz wraca z zaświatów omijając wszystkie przeciwności. Niezwykle wdzięczny jestem, że dane mi raczyć się na świeżo w tym samym momencie co reszta świata. 


Historia trasy koncertowej sięga 2016 roku gdy Al zaproszony został do współpracy z The Hamburg Radio Jazz Orchestra, czyli NDR Bigband. Wspomnieć należy że przyjaźń Jarreau w Europą zaczęła się właśnie od Niemiec kiedy w 1976 roku dostał drugą German Record Critics’ Award. Wtedy to nastąpiła europejska fala sukcesów, która zwieńczona została trasą koncertową końca 2016 roku, po której w kilka miesięcy później mistrz zostawił już tylko swoje muzyczne dziedzictwo. Marzeniem dyrygenta NDR, Jörga Achim Kellera już od początku lat dwutysięcznych była kolaboracja właśnie z tym wielkim wokalistą. Al podszedł do propozycji bardzo entuzjastycznie, po czym Jörg wysłał do niego listę ponad 100 utworów, z których to wspólnie wybrali te ostateczne. Jarreau za każdym razem powtarzał, że choć bierze na warsztat covery to dla niego są to piosenki Ala Jarreau. Jak to możliwe? Ależ bardzo prosto. Nie warto podchodzić do utworów z przekonaniem odtwórczości cudzych dzieł, a przyjąć to na zasadzie „zrobić jakby było napisane dla mnie”. Tak oto zaskoczeniem będzie „Sophisticated lady” w jakże balladowej wersji, a „I ain’t got nothing but the blues” jest dla mnie naprawdę zupełnie nowym utworem. Jednak nie ma się co dziwić, bo gdy Jarreau czegoś dotknie to zamienia się to w coś więcej niż w złoto. Zamienia się w Ala Jarreau właśnie i to jest tak piękne i wartościowe, że aż mam ochotę zarwać noc byleby tylko ten album się nie kończył. 

Materiał jest zbiorem nagrań zarejestrowanych 26 listopada 2016 roku w Paradiso w Amsterdamie oraz 29 listopada 2016 roku w Opera Garnier w Monte Carlo. Prawie dekadę trzeba było czekać aby nagrania dotarły finalnie do naszych uszu, ale warto było czekać. Aż wierzyć się nie chce słuchając jak w znakomitej formie był Al, że odszedł niecałe cztery miesiące później. „Satin Doll” to majstersztyk skatu, wokaliz i niespotykanej charyzmy energetycznej. Duża w tym zasługa orkiestry, która ani na chwilę nie ustępuje od początku do końca dając z siebie tyle samo co przodujący artysta. Album „Ellington” to nie tylko inspiracja dla kolejnego pokolenia wokalistyki jazzowej, to nie tylko chwila ulgi od tęsknoty za mistrzem, to nie tylko kolejna porcja interpretacji utworów Duka Ellingtona. Ten album to przede wszystkim znakomity projekt zrobiony z dbałością o każdy detal wykonawczy, kompozycyjny i emocjonalny. Pomijając na chwilę miłość i tęsknotę za Alem Jarreau można powiedzieć, że jest to jeden z najlepszych albumów live jaki wyszedł ostatnimi laty. Tu wracam jednak do żalu, że nie usiądę na widowni i wstrzymując oddech by serce nie wyskoczyło z ciała nie zobaczę jak Al robi to twarzą w twarz. 

Ocena płyty: