Dawid Lubowicz, znany z Atom String Quartet co jakiś czas uracza słuchaczy także solowymi płytami. Najnowsza nosi tytuł „Human Fate” i jest pierwszą płytą, na której zagrał nie tylko na skrzypcach, ale i na mandolinie. O tym, co sprawiło, że postanowił nauczyć się grać na tym instrumencie oraz o kulisach i niuansach, jakie niesie ze sobą nowa płyta, jej autor opowiedział mi obszernie w poniższej rozmowie.
Na „Human Fate” oprócz skrzypiec zagrałeś także na mandolinie. Co przywiodło Cię do tego instrumentu?
Jest kilka powodów. Przede wszystkim uwielbiam brzmienie mandoliny. Z wielkim szacunkiem i podziwem podchodzę do wirtuozów muzyki bluegrass, w której ten instrument ma bardzo silne korzenie. Jednak gatunek ten sam w sobie, w wersji tradycyjnej nie jest moim ulubionym. Zdecydowanie bardziej wolę mandolinę w Modern Bluegrass (Chris Thile i jego zespół Punchbrothers, czy Lincoln Mic z The Arcadian Wild) w jazzie (Isaac Eicher, Aaron Weinstein), czy muzyce latynoskiej (Hamilton de Holanda). Po drugie: zawsze chciałem poza skrzypcami nauczyć się grać na drugim instrumencie, który w jakiś sposób będzie podobny do skrzypiec. Kilka lat temu był to saksofon, w którym upatruję wiele podobieństw. Wtedy też zrozumiałem że Zbigniew Seifert czy Michał Urbaniak musieli myśleć podobnie (śmiech). Jednak w pewnym momencie zabrakło czasu na ćwiczenie. Mandolina natomiast ma ten sam strój co skrzypce. Myślenie jest bardzo zbliżone. Jednak im bardziej zacząłem poznawać ten instrument, tym więcej różnic się pojawiło; wydobywanie dźwięku, technika kostkowania, różnice w artykulacji, inne ustawienie rąk, palcowanie, walka z silnym przyzwyczajeniem mięśni do układów skrzypcowych, i jeszcze wiele innych. Do tego doszła pandemia i nadmiar wolnego czasu były dobrą okazją aby zająć się tym instrumentem na poważnie. Mandolina także otworzyła mój umysł na nowe możliwości w kontekście komponowania oraz improwizowania. Jest to instrument nieduży, który mogę zabrać wszędzie. Zdarzało mi się także ćwiczyć na mandolinie jeżdżąc samochodem. Tzn. leżała na fotelu pasażera, a ja tylko czekałem na czerwone światło (śmiech).
Nadałeś jej zatem jakąś szczególną funkcję, czy jest po prostu pierwszym/drugim instrumentem na płycie?
Myślę że nadałem jej funkcję równorzędną do skrzypiec, ponieważ utwory zagrane na niej były komponowane z myślą o mandolinie. To nie są transkrypcje, tylko rzeczy skomponowane z mandoliną w ręku. Na skrzypcach tak by nie zabrzmiały. I analogicznie działa to w drugą stronę…
No właśnie, żaden z tych instrumentów nie jest w tym przypadku wiodący. Mało tego – często oddajesz pole pozostałym muzykom.
Tak jest. Nie wyobrażam sobie innej sytuacji. Udało mi się nagrać ten album ze wspaniałymi, kreatywnymi muzykami, którzy wkładają całe serce w tę muzykę i doskonale zrozumieli o czym jest „Human Fate”. Dzięki temu, że każdy z muzyków pokazuje siebie w 100 procentach, uważam że materiał płyty jest wielobarwny. Przynajmniej mam taką nadzieję. Jak wiadomo, nie jest mi łatwo obiektywnie to stwierdzić
Odniosłem wrażenie, że ta płyta bardzo… swinguje.
Słowo „swinguje” odbieram jako komplement, tak więc dziękuję. To jest częsty argument komisji na egzaminach na wydziałach jazzowych. Sam to przerabiam jako wykładowca (śmiech). Dwie poprzednie moje płyty oczywiście że się różnią, ale też maja wspólny mianownik. Już wyjaśniam: „Inside” to mój pierwszy album, nagrany kilka lat temu. Opowiada o mnie. W paru utworach świadomie nawiązuję do muzyki folkowej. Z uwagi na to, że pochodzę z Zakopanego, gdzie muzyka ma tak silne kulturowe znaczenie, i jest tak mocno rozpoznawalna, każdy ‘przemycony’ folkowy element w jazzowej frazie będzie dominować i zostanie zapamiętany przez słuchacza. Na to trzeba uważać aby nie być zaszufladkowanym. Mamy np. z Atom String Quartet utwory lekko nawiązujące do muzyki ludowej, i przyznaję, że często zdarza się podczas luźnych pokoncertowych rozmów, że ludzie mówią iż słyszeli lub widzieli góry…Czyli to jest coś, co może zdominować, mimo że było tylko przez krótką chwilę podczas koncertu. Płyta „Stories” to zupełnie inna historia. Nagrana została w duecie skrzypcowym. Jest mocno klasyczna, nie ma tam jazzu, improwizacji. Wszystko zostało napisane w nutach. Trzy zbiory nut, które brzmią na tej płcie doczekały się również papierowego wydania. „Stories” jest pamiątką trudnego czasu pandemii, kiedy wiele rzeczy zostało zakazane. Pomyślałem wówczas że duet skrzypcowy jest dozwolony. W kwartecie już było trudniej się spotkać, nie mówiąc o większych orkiestrach… „Stories” to zbiór moich myśli, rozważań na temat niepewnej sytuacji pandemicznej, niepokój o przyszłość. Trochę lęk, strach, ale także nadzieja. Natomiast „Human Fate” mówi o ludzkim losie, ludzkich zachowaniach, cechach charakteru, różnicach między ludźmi. Próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie na ile te wszystkie rzeczy wpływają na nasze życiowe wybory, a na ile rządzi tym wszystkim element przypadku. Cechą wspólną tych trzech płyt jest w zasadzie człowiek. Człowiek, który myśli, czuje, rozważa i wybiera
Sadząc po tytułach utworów, 'ludzki los’ ma dla Ciebie wymiar głównie taneczny?
Jeśli chodzi o tytuły to dwa z nich faktycznie nawiązują wprost do tańca. „Harlequin Dance” oraz „Tango For Abandoned”. Jednakże pod tymi tytułami kryje się dużo więcej. „Tango…” ma 4 części przenikające po sobie bez przerwy (attaca) Każda z części mówi o innym stanie emocjonalnym. „Taniec Harlekina” to opowieść o tej fikcyjnej postaci, która symbolizuje radość, smutek, miłość, intrygę, spryt, błazenadę. Czyli tak jak w życiu. Myślę że ludzkie życie można śmiało porównać do tańca. Stale coś się dzieje, coś się zmienia, coś się zaczyna i kończy.
Mówisz, cechą wspólną jest człowiek. Rozumiem, że jesteś w stanie 'pokazać go’ dźwiękami na różne sposoby, których tak naprawdę nie brakuje?
Taki właśnie był zamiar albumu „Human Fate”. Pokazać człowieka. Do tego potrzebni są przede wszystkim kreatywni muzycy. Jeszcze raz chciałbym podkreślić swoje zadowolenie, że właśnie takich udało mi się zaprosić do tego albumu. Ponadto komponując ten materiał dużo myślałem jak pokazać człowieka muzyką. Także użyte instrumentarium pomaga odzwierciedlić te pomysły. Mamy tu skrzypce zwykłe, skrzypce barytonowe, mandolinę, fortepian, rhodes piano, kontrabas, gitarę basową, perkusję a nawet dzwonki 😊
Dobór muzyków, którzy zagrali, też nie jest pewnie przypadkowy?
Oczywiście. Z moim bratem Jakubem gramy razem od dziecka. Bardzo dobrze znamy się i rozumiemy nie tylko życiowo, ale również muzycznie. Obaj przechodziliśmy tę samą ścieżkę edukacji. Klasyczna szkoła w dzieciństwie, liceum muzyczne, następnie akademia muzyczna w Warszawie, potem wydział jazzowy w Katowicach. Jazz towarzyszył nam od wczesnych lat obok klasyki, dzięki rodzicom muzykom. Robert Kubiszyn jest absolutnym mistrzem gitary basowej i kontrabasu. Gramy ze sobą już kilka lat i stale mnie zaskakuje jego wirtuozeria, wiedza i brzmienie. Patryk Dobosz natomiast jest jednym z najbardziej muzykalnych perkusistów z jakimi miałem okazję grać! Ma wszystko czego potrzeba i doskonale odnajduje się w każdej stylistyce. Wszyscy ci muzycy są bardzo zajęci. Ale trzeba się z tym pogodzić jak się chce mieć dream team. Muszę także wspomnieć o Leszku Kamińskim, który realizował i miksował nagranie. To człowiek legenda. Praca z kimś takim to czysta przyjemność.
Jak ten materiał będzie żył koncertowo? Będziecie grali tę płytę w całości?
Jak najbardziej w całości. Myślę że w życiu każdego artysty przychodzi etap myślenia koncepcyjnego. Sądzę że udało mi się go osiągnąć. Zatem „Human Fate” nie jest składanką eklektyczną. Traktuję tę płytę jako całość. Nie umiem w tej chwili powiedzieć jak ten materiał będzie żył koncertowo. Już niebawem zagramy dwa koncerty promujące album, a kolejne są w fazie przygotowań. Jasne jest, że każdy z nas muzyków chciałby grać jak najwięcej.
Z każdą kolejną płytą stawiasz sobie kolejne artystyczne wyzwania. Przypuszczam, że myślisz już o kolejnych?
Tak, trochę myślę. Aczkolwiek to jest proces, który musi dojrzeć. Na razie skupiam się na tym albumie, ale z pewnością przyjdzie moment na następny.
Z Atom String Quartet także? „Universum” to spore przedsięwzięcie
Z Atomem jest już konkretny plan na kolejną płytę. Póki co staramy się grać jak najwięcej „Universum”. To cztery duże formalnie kwartety smyczkowe, które mieszczą się na dwóch krążkach CD. Jest to dla nas za każdym razem spore wyzwanie, ale też ogromna satysfakcja. Napisaliśmy sobie niełatwe utwory, zawieszone gdzieś pomiędzy klasyką a jazzem. Wymagają od nas dużej koncentracji i zwyczajnie kondycji fizycznej. Zdajemy sobie sprawę że od słuchacza wymagają tego samego. Jednak za każdym razem jesteśmy miło zaskoczeni, że utwory te są tak entuzjastycznie odbierane.