“Universum”, to siódmy album Atom String Quartet, ale tym razem wyraźnie różniący się od pozostałych płyt zespołu. Każdy z muzyków zmierzył się na nim z wielką formą i skomponował pełnowymiarowy, wieloczęściowy kwartet smyczkowy. Utwory te są autonomicznymi bytami i opowiadają różne historie, ukazując indywidualny charakter każdego z kompozytorów. W konsekwencji otrzymaliśmy dzieło, w którym każdy z czwórki muzyków opowiada obraną przez siebie opowieść na własnych zasadach. O złożoności albumu, procesie jego powstawania i o jego prezentacji opowiedział skrzypek Mateusz Smoczyński.


Mam taką tezę, że każdy z Was tworzył muzykę na boku, a po drodze okazało się, że można ją połączyć i z tego powstała płyta „Universum”. A jak było w rzeczywistości?

To nie jest prawdą (śmiech). Sama koncepcja płyty „Universum” zrodziła się podczas jednej z setek rozmów, jakie odbyliśmy podczas jazdy samochodem. Któryś z nas rzucił informację, że jeden z naszych kolegów posłuchał którejś z naszych wcześniejszych płyt, stwierdzając, że wszystko brzmi świetnie, ale czemu gramy takie krótkie formy oraz dlaczego te kompozycje są takie eklektyczne? Wtedy wpadliśmy na pomysł, że być może jest to czas, żeby zmierzyć się z większymi formami. I ten pomysł mieliśmy w sobie przez parę ostatnich lat. Każdy z nas pisał muzykę w nieco innym momencie. Krzysztof Lenczowski, który jest najszybszym kompozytorem z całej naszej czwórki, zaczął tworzyć właściwie od razu. Jego kwartet nosi tytuł „Atlas Motyli” i powstał pod wpływem książeczki, którą kupił dla swojej córki. Jeden z utworów tej części zatytułowany „Paź Królowej”,graliśmy przed pandemią i żeby było śmieszniej – w Wuhan. Byliśmy tam w grudniu 2019 roku. Prawdopodobnie COVID-19 już wtedy tam był. Jak widzisz – od premiery do momentu, kiedy ukazał się na „Universum” minęło 5 lat. W moim przypadku było inaczej – dostałem zamówienie kompozytorskie w 2021 roku. I tak powstała moja część „Obrazki z Warszawy”. Najpóźniej do pracy zabrał się Michał Zaborski. Jego „Bolero” zainspirował taniec i twórczość Ravela. Zresztą obaj z Michałem jesteśmy znani z tego, że musimy mieć deadline i wtedy najwięcej jesteśmy w stanie zrobić (śmiech). Z kolei „Atomizacje” Dawida Lubowicza powstały w różnych fazach. Jedną z części napisał trochę wcześniej. Resztę dopisał kilka miesięcy przed nagraniem materiału, które zresztą odbyło się już prawie dwa lata temu. Natomiast długo trwały prace przygotowawcze związane z wydaniem tej płyty. Bardzo się cieszymy, że wyszła ona w barwach Warner Classics.

Skoro pisaliście te utwory w różnych momentach, to mam wrażenie, że w jakimś stopniu „Universum” jest swoistą kompilacją tych pomysłów. Poza tym każdy z Was zaproponował na tej płycie swoje kompozycje na kwartet, więc niejako – zgodnie z nazwą Waszego zespołu – rozbiliście się na atomy.

Z tym drugim zdaniem się zgadzam – rzeczywiście rozbiliśmy się na atomy, a może nawet rozszczepiliśmy atom na części – co jak wiadomo uwalnia ogromne ilości energii! Natomiastnie uważam, że ten album jest kompilacją. Jesteśmy znani z tego, że nie podejmujemy decyzji zbyt szybko. Jesteśmy demokratyczną grupą, a z menedżerką jest nas piątka, więc w takim zestawieniu każda decyzja to długi proces. Od momentu podjęcia decyzji o tym, że skupimy się na większych formach, minęło naprawdę sporo czasu, natomiast w naszym odczuciu, był to niezwykle krótki moment. Istotną kwestią było także to, że daliśmy sobie wolną rękę, jeśli chodzi o tematykę tych utworów. Każdy z nas wszak interesuje się innymi rzeczami. W takim zespole jak Atom String Quartet jest to ogromnym atutem. Stąd to rozbicie na atomy, o którym wspomniałeś i zrzucenie odpowiedzialności poprowadzenia narracji w poszczególnych kompozycjach na każdego z nas. Każdy dostał jakąś swoją przestrzeń, by się móc zaprezentować.

A może do nagrania takiej płyty się po prostu dojrzewa?

Powiem Ci, że marzyłem o tym, by pisać wielkie formy, natomiast nie miałem świadomości, że jestem do tego zdolny. Przez to, że wychowałem się w jednym pokoju z moim bratem, Janem Smoczyńskim, który jest bardzo szybkim kompozytorem, wydawało mi się, że w ogóle nie potrafię pisać. Każde tworzenie zajmowało mi mnóstwo czasu. I tu z pomocą przyszedł mi Jerzy Maksymiuk, który kiedyś w pociągu w drodze na Głosy Gór opowiedział nam taką anegdotę: Panowie, Krzysztof Penderecki codziennie wstaje o 6:00 i od 7:00 do 15:30 komponuje. A skoro ja nie jestem tak zdolny jak on, to wstaję przynajmniej o 5:30 i komponuję do 16:30 (śmiech). I wtedy dotarło do mnie, że nawet jeśli pisanie mi zupełnie nie idzie, to nie mogę się zbyt szybko zniechęcać, ale trzeba walczyć! Zrozumiałem, że jeśli najwybitniejszy kompozytor pracuje przez 8 godzin dziennie, to ja nie mam prawa do żadnych wymówek. Od tego momentu, kiedy siadam do pisania, to siedzę nad tym tak długo, aż coś powstanie – wpadam w obsesję.

Informacja prasowa dotycząca płyty „Universum” mówi, że stylistycznie oraz formalnie utwory z tego albumu zbliżają się do muzyki poważnej, czyli do naturalnego środowiska kwartetu smyczkowego. Dla Was to raczej nie pierwszyzna, bo przecież grywacie jako muzycy orkiestrowi od lat, prawda?

Tak, każdy z nas ma doświadczenie grania w orkiestrze. Niektórzy z nas grają w orkiestrach nadal. Nie wypieramy się tego. W tym stwierdzeniu w informacji prasowej chodzi o to, że zatoczyliśmy pewne koło. Kiedy zakładaliśmy Atom String Quartet, chodziło o to, żeby to był zespół, który w obsadzie instrumentalnej charakterystycznej dla muzyki poważnej, grał muzykę rozrywkową, czy jazzową. Chcieliśmy uciec od grania muzyki poważnej. To nas wyróżniało na tle innych zespołów. Z czasem zaczęło nam doskwierać to, że gramy utwory, nie mające w sobie jakiejś zawrotnej liczby taktów i większej formy. Poczuliśmy, że brakuje nam pewnej dojrzałości.  Jako muzycy, ale także jako kompozytorzy, mieliśmy potrzebę zmierzenia się czymś większym, co będzie poważniejsze, dosadniejsze i dostojniejsze. Te cztery kwartety są bardziej klasyczne, niż jazzowe, mimo iż jest tam miejsce na improwizacje. Jazz oczywiście skrywa się gdzieś we wszystkich kompozycjach na Universum, bo my przecie czujemy się muzykami jazzowymi,ż mamy ten jazz pod skórą, bo wychowaliśmy się na nim. Poza tym każdy z nas ma swój zespół jazzowy.

Słuchając „Uniwersum”, miałem wrażenie, że ten album przybliża Was nie tyle do muzyki klasycznej, ile do muzyki filmowej. Te kwartety charakteryzuje pewna filmowość, bo ilekroć ich słucham, przed oczami wyświetlają się najróżniejsze obrazy. To efekt uboczny, czy też mieliście gdzieś takie założenie?

Myślę, że to jest efekt uboczny, a wynikać to może z tego, że postanowiliśmy pójść w stronę klasyki, ale także minimalizmu. Jest to muzyka repetytywna, którą można usłyszeć na wielu ścieżkach dźwiękowych do filmów. A gdy dodamy do tego kwartet smyczkowy, to od razu nasuwają się takie, a nie inne skojarzenia. Nie będziemy od tego uciekać, bo uważam, że umiejętność napisania dobrej muzyki filmowej jest na wagę złota – nie każdy to potrafi. A jeśli nasza muzyka wydaje się filmowa, to znaczy, że pobudza wyobraźnię i o to chodziło.

Twój kwartet – jak już wspomniałeś – nosi tytuł „Obrazki z Warszawy”. Mówisz, że była to kompozycja na zamówienie. Co przyświecało Ci przy komponowaniu tej części?

Chciałem opowiedzieć historię miasta, w którym się wychowałem i w którym chodziłem do szkoły. Mieszkałem w Nieporęcie, ale w Warszawie miałem wszystkich swoich kolegów i właśnie w tym mieście spędzałem większość czasu, a także zagrałem swoje pierwsze koncerty. W „Obrazkach z Warszawy” nie opowiadam oczywiście mojej historii w Warszawie, ale najważniejsze momenty w dziejach tego miasta i. A działy się tutaj przecież dramatyczne rzeczy. Mój kwartet smyczkowy miał być więc ciężki i niekoniecznie łatwo przyswajalny. Pojawiają się w niej też elementy wojenne, jak wycie syreny w solówce Krzysztofa, czy nawiązania do muzyki rosyjskiej, symbolizujące naszych okupantów. Jest tu też dużo łez… Chciałem zawrzeć w tej muzyce ciężkie przeżycia, które były udziałem mieszkańców Warszawy. Całość jednak kończy się ‘happy endem’ , trochę w stylu amerykańskiego Turtle Island Quartet, na którym od zawsze się wzorowaliśmy.

A czy posiłkowałeś się jakimś konkretnym materiałem źródłowym przy pisaniu „Obrazków z Warszawy”?

Nie, napisałem ten kwartet tylko z takim planem, że ma być ciężko, dramatycznie i skończyć się pozytywnie. Nie zakładałem od początku, o czym dana część będzie opowiadała. To zrobiłem dopiero post factum, nadając tytuły poszczególnym częściom. Bazowałem tylko na swojej wyobraźni i historiach, które kojarzyły mi się tą daną muzyczną warstwą.

Jak gracie ten materiał na żywo? Da się go w ogóle w całości przełożyć na warunki koncertowe?

Jest to długi i dość ciężki program, nie tylko dla nas do grania, ale także w odbiorze dla słuchacza. Czasami gramy tylko jedną lub dwie części z danego kwartetu i dopełniamy je materiałem z naszych poprzednich płyt. Ale zdarzało nam się już grać ten album w całości i, ku naszej uciesze, jest to bardzo dobrze przyjmowane. A ponieważ tego materiału sporo i jest on wymagający, to każdy z kompozytorów przed wykonaniem jego kwartetu dostaje mikrofon i wprowadza publiczność w to, co chciał przekazać swoim utworem. To daje nam trochę czasu na odpoczynek. Po zagraniu całości jesteśmy wykończeni, ale mamy ogromną satysfakcję.