“Passacaglia” to pierwsza wspólna płyta Adama Bałdycha i Leszka Możdżera. Łącząc w sobie wrażliwość, kunszt i nieoczywiste momentami podejście aranżacyjne, panowie zaproponowali bardzo ciekawą muzycznie formułę. O szczegółach przedsięwzięcia opowiedzieli w poniższej rozmowie.

Z jakim pomysłem odgórnym każdy z Was przystąpił do realizacji płyty „Passacaglia”?

LM: Wytworzenie płyty ma wiele etapów – pomysł, decyzja, repertuar, próby, technikalia, logistyka, rejestracja, edycja, miks, mastering, grafika, promocja, eksploatacja… Najtrudniej jest zacząć. Odgórny pomysł był taki, żeby po prostu zacząć i przejść skutecznie przez wszystkie kolejne etapy. Organizacyjnie mieliśmy nieco więcej zamieszania, niż zwykle, bo używałem podczas nagrania trzech instrumentów: dwóch fortepianów i pianina.

AB: Po wspólnym koncercie na Enter Enea Festival czuliśmy, że prowadzi nas dialog, który jest niezwykle naturalny. Że jesteśmy w miejscu, w którym nasze drogi przecięły się i prowadzą do stworzenia wspólnej muzyki. Duet skrzypiec i fortepianu to bardzo klasyczna formuła, stąd szukaliśmy form wyrazu, które odróżnią go od innych, jednocześnie nie rezygnując z komunikatywności naszej muzyki. Balans prostoty i wysublimowania jest chyba czymś, co najbardziej określa język, którym się posługujemy. 

Płyta jest bardzo płynnie zaaranżowana, ma w sobie delikatność i lekkość, mimo iż Leszek stosuje fortepiany w różnym stroju, a Adam skrzypce i skrzypce renesansowe. To wyszło naturalnie?

LM: Zaproponowałem użycie dwóch fortepianów, żeby rozszerzyć tonalność, a przy skrzypcach jest to możliwe, bo mają gładką podstrunnicę. Adam się zgodził, ustaliliśmy główną matrycę strojenia na 440 Hz, a drugi fortepian w stroju 432 Hz stanowił swego rodzaju wygięcie tonalności. Ma to swoistą symbolikę, ale głównie chodzi o charakterystyczny efekt brzmieniowy, wytwarzany za pomocą zniekształconej chromatyki.

AB: Nie wszystko, co wydaje się proste podczas słuchania, było prosto uzyskane. Przykładem jest tytułowy utwór „Passacaglia”, nad którym spędziliśmy najwięcej czasu, badając odpowiednie tempo, balans między tonalnością, a ćwierćtonowym graniem Leszka, pomiędzy funkcją skrzypiec akompaniujących, a grających melodię arco. Wypracowanie odpowiedniego brzmienia takiej muzyki w niebanalny sposób jest chyba trudniejsze niż ciemne, mroczne granie pełne dysonansów. Po 10 latach czekania na wspólny projekt chyba cieszyliśmy się chwilą. Chcieliśmy podzielić się muzyką pełną przestrzeni i pokoju. To był luty 2023 roku, czas kiedy łapiemy zwykle oddech po aktywnym roku i taki stan udzielił się  podczas pracy nad muzyką. 


Na płycie dominują utwory autorstwa Adama, bądź Wasze wspólne. Leszku, proponowałeś w jakimś stopniu gotowe rozwiązania do tematów Adama, czy ulegałeś chwili, improwizując?

LM: Każdy temat dojrzewał. Podczas przygotowań repertuaru byliśmy w kontakcie mailowym i wysyłaliśmy sobie nawzajem makiety kompozycji. Na przykład utwór „Passacaglia” powstał na zasadzie ping – ponga: wysyłaliśmy do siebie coraz to bardziej dopracowaną wersję kompozycji. Później, podczas nagrania, co rusz zmienialiśmy formę, ilości powtórzeń i przeróżne detale. Niektóre rzeczy wyszły nam spontanicznie podczas nagrania, inne wymagały wcześniejszych przygotowań. Wejście w świat dwóch równoległych tonalności też było czymś niesprawdzonym. Dopiero szukaliśmy sposobu, jak w tym środowisku współpracować. Na szczęście muzyka to bardzo elastyczna materia. Ostatecznie to zbiór częstotliwości, więc zawsze coś do czegoś będzie pasowało.

Utwór „Moon” ma dość ‘nerwową’ fakturę. Zastanawiałem się, jaki motyw przedstawia i wydaje mi się, jest nim podróż. 

LM: Podróż to dobre skojarzenie, chociaż ostatnio pojawia się coraz więcej wątpliwości odnośnie samej podróży na księżyc. Ludzie nie wierzą w bezpośrednią transmisję z lądowania na księżycu, ani w to, że prezydent Nixon zadzwonił ze swojego gabinetu do kosmonautów, będących na księżycu. Taśmy z samego lądowania też przypadkowo się skasowały, więc nawet nie można sprawdzić, czy są prawdziwe. Wokół księżyca orbituje cały czas dużo tajemnic, jest to wyjątkowo zagadkowa instytucja.

AB: „Moon” to kompozycja która rozpoczyna się w bardzo klasyczny sposób, nie zapowiadając rozwoju kompozycji. Pamiętam jak podczas sesji nagraniowej Leszek wspomniał o con legno Battuto, którego używałem podczas koncertu na Enter Enea, czy prób i użyłem tego sposobu grania także w nagraniu. Taki charakter grania na skrzypcach przypomina nieco dźwięk cymbałów, powtarzalny i bardzo zrytmizowany. Jego przeciwieństwem są zupełnie rozstrojone ćwierćtonowe improwizacje Leszka. To analiza utworu po jego nagraniu, ale wszystko to działo się pod wpływem chwili, w reakcji na siebie i swoje granie. Muzyka jest ciągłym dialogiem i w tym duchu podążamy za tym, gdzie nas prowadzi, odkrywając coś i tworząc brzmienie naszego duetu.  


„Gymnopedie” Erika Satiego ma w waszym wykonaniu bardzo nastrojowy i dość kojący charakter. Czyim pomysłem było wzięcie na warsztat tej kompozycji?

LM: To był pomysł Adama, który idealnie dobrał dla nas ten utwór. Już po zagraniu pierwszych dźwięków wiedziałem, że to zadziała. Zresztą zawsze mi się ten temat bardzo podobał. Kompozycja „Gymnopedie” ma dużo wdzięku i balansuje na pograniczu światów muzyki popularnej i klasycznej. Cieszę się, że mogę sobie pograć tę kompozycję.

AB: Podczas pracy nad albumem zaproponowałem kilka utworów swoich ulubionych kompozytorów: Hildegardy z Bingen czy Josquine des Prez. Przyniosłem też utwór Erica Satie, jako że ten impresjonistyczny charakter muzyki kojarzył mi się z naszym duetem. Razem z Leszkiem posiadamy oprócz improwizatorskiej osobowości, również klasyczne wykształcenie i te korzenie są dla nas absolutnie inspiracją, a muzyka poważna językiem i przestrzenią poszukiwań. 

A jak było w przypadku „O ignee Spiritus” i „La Deploration Sur La Mort d’Ockeghem”?

LM: To również Adam przyniósł te nuty. Był przekonany, że to dobrze zabrzmi w duecie. O ile „O ignee…” to chorał gregoriański, więc dosyć szybko udało się uchwycić jego sens, ale uzyskanie dobrego brzmienia w „La Deploration” wymagało od nas trochę pracy, bo zależało nam na stopliwości brzmienia, pomimo zmian rejestrów. Próbowaliśmy różnego rozdziału partii w różnych oktawach, zanim doszliśmy do ostatecznej formy. 


„Saltare” i „Circumscriptions” są dość ‘skoczne’. Czyim pomysłem były takie rytmy w tej kompozycji?

LM: Pierwszym etapem pracy nad płytą było zorganizowanie jam session, które zarejestrowaliśmy. Po przesłuchaniu nagrań ‘wyłuskałem’ kilka motywów nadających się do dalszej obróbki. Jednym z nich był ten właśnie motyw “Circumscriptions”. Ogarnąłem go, zorganizowałem w kompozycję, dopisałem akordy i wysłałem nuty do Adama, który zaakceptował tę formę. W „Saltare” natomiast dorzuciłem partię fortepianu do istniejącej kompozycji Adama. Podczas pandemii Adam wytworzył dużo szkiców na skrzypce solo, „Saltare” jest jednym z nich. Ostateczna forma tego utworu powstała w studio podczas nagrania, a może nawet i później – podczas edycji.

AB: „Saltare” to moja kompozycja, a utwór „Circumscriptions” powstał podczas wspólnej pracy w studio i jest utworem wyimprowizowanym. Ostateczny kształt każdej z kompozycji powstawał jednak podczas prób i w studio. Myśle, że zawsze czujemy – jak na koncercie – kiedy jest potrzeba ożywienia narracji, a kiedy poddać się bardziej przestrzennemu budowaniu utworu. Ostatecznie naszym celem było zbudowanie dobrego albumu jako całości, którą tworzą poszczególne elementy, ale jednak służą one większej formie. 

Widzę, że przede wszystkim w lutym nadal będziecie koncertowali z tym materiałem. Czy później także będzie można Was usłyszeć z tym programem?

LM: Czas pokaże. 

AB: Myślę, i mam nadzieję, że ten album jest dopiero preludium – widząc jak czujemy się na scenie – ta muzyka jeszcze bardzo się rozwinie. Zapraszamy do odsłuchu albumu i na nasze koncerty.