Raz na jakiś czas zdarzają się projekty znacząco odbiegające ambicją od pozostałych. Aga Zaryan i jej „Księga Olśnień”, Monika Borzym i „Jestem Przestrzeń”, Natalia Kukulska i „Czułe Struny”, a teraz dołącza do nich Olga Boczar, która nagrała album „Oddycham”, na którym to wyśpiewała słowa spod pióra Juliana Tuwima. Na albumie znaleźć można 8 utworów, z czego sześć jest muzyczną interpretacją poezji. Dołączają do nich jedna autorska, tytułowa piosenka oraz cover, o którym trochę później.
Nie mogę nie zacząć od tego, że jest to jeden z najpiękniej zaśpiewanych albumów jaki słyszałem od lat. Porównać mogę go jedynie do albumu „Ciepło, zimno” (2004) Anny Serafińskiej, który właśnie wokalnie otworzył przede mną zupełnie nowe wrażliwości. Prawie 20 lat musiałem czekać, aby znowu przeżyć te emocje. Każda fraza, każdy dźwięk, każda wokaliza będąca zarówno ozdobnikiem jak i kulminacją jest totalną zgodnością z formą kompozycji. Dochodzi do tego jakże niesamowita kontrola Olgi nad głosem. Od pierwszego, energetycznego „Smutku”, gdzie gęste i mięsiste wokalizy wypełniają zapachem orientu, po lekkie, owinięte intymnością „Jakże ci powiem o miłości” sprawiają, że mam wrażenie iż głos artystki sunie niczym nić przez przestrzeń. Jest to napięta, zdeterminowana by gnać do przodu jedwabna nić, której nie da się zerwać, ani zatrzymać. Taki kunszt wokalny to nie tylko ciężka praca i znakomite warunki naturalne. To otwarta głowa pełna muzycznych krajobrazów i odwaga, która zna swoje możliwości i doskonale wie jak je wykorzystać. Jestem pod ogromnym wrażeniem!
Kolejnym fenomenem jest sfera muzyczna. Poezja pięknie brzmi w połączeniu z muzyką oraz melodią, ale każdy twórca wie, że nie jest to prosta sprawa, aby połączyć jedno z drugim. Zwłaszcza gdy wiersz nie jest symetryczny. „Oddycham” jest zachwycająco melodyjne, ale z pełnym poszanowaniem słów, aby to one były najważniejsze. Tutaj dochodzimy do kolejnych achów na cześć Olgi Boczar, która odpowiedzialna jest za kompozycje i melodie. Znów jestem pod ogromnym wrażeniem! Kompletny album jest dziełem wielu znakomitych muzyków oraz aranżerów. Wystarczy gdy wymienimy Łukasza Ojdanę, Nikolę Kołodziejczyka, Michała Zaborskiego czy Wojciecha Pulcyna i już wiadomo, że jest to płyta wybitna. Instrumentarium zawiera zarówno dęciaki jak i smyczki, a dołączają do nich także akordeon, gitara oraz pierwszoplanowe pianino, na którym to Ojdana rewelacjuje tak, jak w każdym innym projekcie, w którym brał udział (RGG, solowe „Kurpian songs & meditation” czy „Breathing” Anny Gadt).
Wybrane przez Olgę Boczar wiersze to zbiór melancholii, tęsknoty, radości i miłości. Całe spektrum emocji jakie zdarza się każdemu z nas. Ubogaca je cover, który na pierwszą myśl wydał mi się dość niezwykły. Starodawna pieśń Żydów safardyjskich „Puncha Puncha” to jeden z moich ulubionych utworów z albumu „Two Roses” Avishaia Cohena. Patrząc przez pryzmat tego faworyta jestem znów pod ogromnym wrażeniem! Muzycznie, aranżacyjnie, wokalnie jest to wykon, który wstawiłbym w ramkę i postawił na półce. Tak samo jak gdyby można było to wytapetowałbym sobie cały dom głosem Olgi Boczar. Jej spokojem, kontrolą, dokładnością, emocją, a nade wszystko naturalną perfekcją. Koniecznie zwróćcie proszę uwagę na dykcję. Bardzo rzadko zdarza się by piosenki były tak swobodnie wyartykułowane, że nie trzeba dociekać w książeczce z tekstami co zostało zaśpiewane. O rety, ależ ja jestem pod ogromnym wrażeniem! Bez wątpienia jest to jeden z najlepszych albumów tego roku! Dla mnie nawet i więcej.