Sztokholmski kwartet jazzowy Ellas Kapell ma w swojej dyskografii dwa albumy, do których dołącza właśnie trzeci, który być może powieli spektakularny sukces jakim okazał się „That’s it all about” z 2021 roku. Jest to tak naprawdę kontynuacja, która zaspokoi tych, co cierpią na niedosyt. Tym razem postawili na melancholię i większą dramaturgię, co jak dla mnie ukazuje bardziej dojrzałą stronę formacji.
Lovisa Jennervall (wokal), Manne Skafvenstedt (fortepian), August Eriksson (kontrabas), Edvin Glänte (perkusja) są ze sobą idealnie zgrani. Słychać, że tworzą jeden organizm, który funkcjonuje prawidłowo tylko wtedy, gdy spójnie wykonują powierzone zadania. Repertuar znajdujący się na „For all we know” to klasyczne standardy. Jest wśród nich kilka dobrze znanych, ale są też zacne perełki. Gdy zobaczyłem, że kolejny raz będę musiał słuchać „Autumn leaves” w czyjejś interpretacji to trochę się przestraszyłem, bo jakkolwiek dobrze się nie zrobi takiego evergreena to i tak zawsze będzie to „kolejna wersja”. Jest ok. Cieszy mnie, że nie skupiono się na wokalu, a bardziej na instrumentach, co znacznie podnosi rangę ich coverowania. Wielkie brawa za solo na kontrabasie. Równie mało zaskakującym wyborem jest „(The long to be) Close to you” i jakkolwiek nie ujmując wdziękom, pomysłom i twórczemu podejściu do tych utworów, to jest to drobne pójście na łatwiznę, gdy jest tyle pięknych i mało interpretowanych standardów. Tak czy inaczej pod względem wykonawczym jest to skarb. Przecudowny, lekki, nieco ostry wokal Lovisy ma w sobie ogromny jazzowy potencjał i dziewczęcą niewinność za co uwielbiam słuchać jej całym sobą. Szerokie, odważne harmonizacje na fortepianie sprawiają, że aż trudno uwierzyć, że jest to skandynawski jazz kojarzony wszak z wielkiego minimalizmu. Uważam to za wielki plus. Młodzi artyści idą własną drogą celebrując klasykę, ale doprawiając własnymi emocjami dźwięków.
Warto zatrzymać się nad tytułowym utworem, który umieszczony został na albumie w dwóch wersjach. „For all we know” skomponowane w 1934 roku przez J. Freda Cootsa i napisane przez Sama M. Lewisa to jeden z piękniejszych standardów, po którego sięgały jakie głosy jak Dinah Washington, Billie Holliday, Will Downing czy Jennifer Hudson. Pierwsza, a zarazem główna wersja to wpasowana w melancholijny klimat, spójna względem całości, zadymiona ballada. Druga, alternatywna wersja dodana jako bonus jest o wiele śmielsza rytmicznie, a także znacznie bardziej rozbudowana jeśli chodzi o klawisz, co mnie osobiście bardziej przekonuje. Jest ciekawsza i fajnie, że weszła na album bo spełnia się na nim znakomicie.
Melancholia to niekoniecznie nostalgia, dlatego „For all we know” nie jest ciężkim, zamglonym tworem. Dbają o to takie numery jak „How could you” czy „Devil may are”. Nie ucieka jednak uwadze, że tekstowo i nastrojowo jest poniżej rozrywkowego cieszenia ucha. To uważam za kolejny atut albumu. Jest dzięki temu charakterny jeśli chodzi o koncept. Nie mamy tutaj do czynienia z losowo wybranymi coverami, aby udowodnić jak dobrymi wykonawcami są Ellas Kapell. Dobrze wiedzą co i jak grać nie zatracając elementu artyzmu, który w nich drzemie. Jestem przekonany, że nadejdzie dzień kiedy uraczą nas autorskim materiałem, na który czekam i równie bardzo kibicuję.