Różne jazzy są na świecie. Niektóre wciąż poszukają, dotykają granic, zarówno tradycji, jak i przyjemności odbioru. Inne poruszają się po terenach znacznie bezpieczniejszych. Takich, gdzie nie musisz obawiać, że ktoś naruszy Twój komfort. Gdzie muzykę tworzą dźwięki ładne, które krzepią, łagodzą, falują.

Tak było na koncercie Aarona Parksa. Gdzie wyczucie melodii, muzyczna chemia, zgrabność kompozycji, spotkały się z liryzmem i zmysłem do kreowania przestrzeni. Elegancko.

Aaron Parks razem ze swoim zespołem, nie próbuje wyważać żadnych drzwi. Raczej zaprasza do wspólnej rozmowy w przytulnym pokoju, w której znajdzie się, wybaczcie straszny frazes, szacunek i miejsce dla każdego.

Było więc kameralnie, malowniczo, kojąco. Zespół grał materiał z ostatniej płyty “Little Big”. Dźwięki płynęły, podobnie jak myśli i emocje wewnątrz słuchaczy.

Takie koncerty nosi się w sobie jeszcze co najmniej kilka dni po wydarzeniu. Dźwięki pulsują i wibrują jeszcze długo pod czaszkami. Można z tym przejść do porządku dziennego, ale można też skorzystać z okazj, żeby zwyczajnie się rozmarzyć.

Bo fantazja, jak głosi stara piosenka, jest od tego właśnie, żeby chodzić i przeżywać takie koncerty.

Koncert odbył się 16 maja w krakowskim teatrze Variete w ramach festiwalu “Starzy i Młodzi, czyli jazz w Krakowie”. Z liderem zespołu wystąpili gitarzysta Greg Tuohey, JK Kim na perkusji i DJ Ginyard na basie.