O jazzie i poezji mówiono już wiele razy. O tym, że ich płynność jest niczym rzeka nie dająca określić wspólnych cech, a także o ich ponadczasowym, jakże unikalnym sposobie wyrażania emocji. W 2020 roku Lisa Marie Simmons zebrała poezję i połączyła ją z kompozycjami, które stworzyła wraz ze swoim partnerem (nie tylko muzycznym) Marco Cremaschinim na debiutanckim albumie „Note Speak (Amori e Tragedie In Musica)”. Wtedy było to przede wszystkim ładne, melodyjne, przyjemne i przystępne. Idąc tym kierunkiem wydali w marcu tego roku część drugą złożoną z kolejnej dawki poezji i zbioru autorskich kompozycji. Czuć jednak progres, gdyż „Note Speak 12” jest bardziej zadziorny, niekiedy dysonansowy, a co za tym idzie gęstszy jeśli chodzi o jazz. Nieustannie pozostała w tym jasna przyjemność.
Najnowsza płyta ma 12 rozdziałów, z których każdy ma własny puls napędzany melorecytacją, niekiedy wokalną frazą i za każdym razem znakomitą aranżacją, za które odpowiada całkiem pokaźna grupa muzyków. Trzonem jest Marco Cremaschini (klawisze i produkcja), Marco Cocconi (bas), Federico Negri (perkusja) oraz Manuel Callumi (saksofon altowy). Dodajmy do tego gościnne udziały wokali, smyczków, flet, perkusjonalia a nawet flugelhorn i otrzymujemy oto solidny materiał pełen szerokich, muzycznych krajobrazów. Dzieje się tutaj naprawdę sporo i będzie to powód, dla którego warto będzie na chwilę zatrzymać się i posłuchać niejednego utworu jeszcze raz skupiając się coraz bardziej. Cieszy, że w porównaniu do pierwszej części z 2020 roku jest teraz więcej odwagi w harmoniach i rozwiązaniach kompozycyjnych dając większe pole do popisu muzykom.
Tematy poruszane przez Lisę Marie scalone są z tytułową liczbą 12. Wszak cały koncept albumu to połączenie 12-tonowej skali reprezentującej muzyczną kulturę Cremaschiniego z afrykańskim beatem płynącym we krwi Simmons. Tak opowiadają o nim autorzy, ale mnie najbardziej w tym albumie przekonuje jednak jazz. Dopełnieniem są teksty rozważające także nad obecnością liczby 12 i jej różnymi ziemskimi wcieleniami. Religijnymi, astrologicznymi, fizycznymi, ale przede wszystkim emocjonalnymi. Wśród nich przeważają jedność i empatia. Warto te teksty ściągnąć z oficjalnej strony artystki i przeanalizować, jak i pokontemplować. Niekiedy są one bardzo jasne („Sparkler”), ale zdarzają się też „drzazgi” poruszające aspekty społecznych dramatów („Last supper”). Nie jest to jednak koniecznie, gdyż album ten można śmiało słuchać bez skupiania się nad warstwą liryczną. Kompozycje są tak sformułowane, aby zaspokoić również tych, co to wolą sferę instrumentalną. Z tej strony więcej jest współdziałania i współdzielenia się przestrzenią. Nie ma znacząco wybijających się improwizacji. Jest wprawdzie dosadniej jeśli chodzi o poprzedni album, ale wynika to bardziej z budowy kompozycji, aniżeli aranżacji. Dużą robotę robią dęciaki oraz perkusja. Dla mnie to one stanowią trzon oraz ornamentuję, wokół których kolory dokłada kontrabas, czasem gitara oraz fortepian.
„Każdy wiersz ma swój rytm, każda piosenka ma swoje przesłanie”. Taka sentencja zawarta jest w opisie, który znaleźć można wewnątrz wydawnictwa. Myślę, że to bardzo dobre hasło przewodnie tego materiału. Chodzi tu przecież o jedno i drugie zostawiając odbiorcy możliwość wybrania także tylko jednej z tych dróg. Takich albumów jak „Note Speak 12” nie spotyka się codziennie. Nie często natrafić można na kolaborację poezji i muzyki w takim wydaniu jak ta. Tym większe brawa za odwagę, determinację i pasję, które stworzyły drugi rozdział historii Lisy Marie Simmons łączącej słowa z muzyka w sposób jakże ambitny i trwale intrygujący.