Po ukończeniu studiów medycznych w pogoni za „idealnym” życiem, Irlandczyk Ian (O’SULLIVAN) zdecydował się rzucić karierę lekarza, aby zostać muzykiem nagrywającym w Budapeszcie na Węgrzech. W 2020 roku O’SULLIVAN wydał swój pierwszy singiel “Little Bird”, który wszedł na Top Viral 50 listy przebojów na Spotify na Węgrzech. Od tego czasu jego single otrzymały łącznie ponad 2 miliony streamów Spotify. Niedawno wydał swoją debiutancką płytę! Zachęcamy do lektury wywiadu.


Zacznijmy od początku. Skąd u Ciebie tak wielka pasja do muzyki?

Dawno temu w małym mieście w Irlandii… Do muzyki podchodziłem dwukrotnie – pierwszy raz był to fortepian, na którym grać zacząłem się uczyć, kiedy miałem 9 lat. I nienawidziłem tego! Kocham muzykę, ale bardzo nie podobało mi się, jak bardzo koncentrowano się na egzaminach muzycznych i “właściwej” oraz “złej” grze. Nie ćwiczyłem, bo to wymagało, żeby poświęcić wiele czasu na ćwiczenie techniki, co nie miało dla mnie sensu. Kiedy zaczynasz się uczyć języka, uczysz się najpierw wszystkich słów, a dopiero potem zaczynasz mówić? Nie. Zanurzasz się w nim i pracujesz z tym, co już masz. I bawisz się tym. Więc nie zostałem długo w świecie muzyki klasycznej. Jednak jak już byłem nastolatkiem poczułem ogromną miłość do muzyki. Byłem dziwnym dzieciakiem, który odstawał od rówieśników, a słuchanie muzyki stało sie moją ucieczką, bezpiecznym miejscem. I któregoś razu pojechałem na zachód Irlandii z paczką znajomych i ktoś miał gitarę. To było oszałamiające! Ktoś tworzył muzykę, a nie tylko jej słuchał. Krótko po tym kupiłem gitarę i już nigdy jej nie wypuściłem. Nagle muzyka była moja.

Pochodzisz z Irlandii, ale mieszkasz w Budapeszcie. Skąd taka zmiana? Zostałeś tam tylko ze względu na studia, czy jednak muzyka tutaj też zrobiła swoje?

Mieszkałem w Irlandii bardzo długo i potrzebowąłem zmiany. Dostałem się na Uniwersytet Medyczny na Węgrzech i stwierdziłem, że będzie tysiąc razy bardziej interesujące zmienić miejsce, niż mieszkać i studiować w tym samym mieście od lat. Życie powinną być przygodą, a nauka nowego języka i nowej kultury bardzo mnie pociągała. Nigdy nie byłem w mieście, w którym był uniwesytet (Pécs – na południu Węgier), ale po prostu spakowałem torbę i wyjechałem. W tamtym czasie nie myślałem o muzyce, ale miasto oferowało ogromną liczbę artystów muzyki indie, co mnie zupełnie wciągnęło… I nagle po prostu zostałem. I wciąż tu jestem.


Opowiedz o swoich inspiracjach. Czy masz jakiegoś artystę, który miał największy wpływ na Twoją muzykę?

Wow, mam wiele inspiracji… Słucham dużo różnych gatunków muzycznych, ale wszystkie łączy jeden wspólny temat. Najbardziej lubię utwory oparte na prawdzie, a więc takich wielkich artystów jak Paolo Nutini, Bon Iver, James Vincent McMorrow. Większość z nich nie boi się zmieniać stylu, żeby dopasować się do nastroju. Mimo to rdzeń: serce i przekaz pozostają takie same. I dzięki temu publiczność im ufa. To jest mój cel. Nie jestem typem, który będzie tworzył ciągle ten sam album z taką samą muzyką. Byłby to zmarnowany czas zarówno dla mnie, jak i słuchaczy. Cały czas chcę odkrywać i mam nadzieję, że słuchacze również będą chcieli za tym podążyć.

Od niedawna możemy posłuchać Twojego debiutanckiego albumu “these are not songs, they are stories”. Jak wyglądał proces tworzenia tego materiału?

Proces miał dwie fazy… ale w tamtym czasie jeszcze nie wiedziałem, że już jest pierwsza faza. Przez ostatnich kilka lat pisałem utwory, żeby wyrzucić z siebie to, co miałem w środku. Nie palanowałem wtedy nagrywać płyty. To byłem po prostu ja, moja gitara i kilka nagrań telefonem, ale głównie po to, żeby zachować akordy. I wtedy przyszedł moment, kiedy tak się w tym zanurzyłem, że chciałem to robić full-time.
Nagle wszystko się zmieniło. Mój ojciec miał operację serca, a ja dostałem wiadomość o jego śmierci, świętując moje urodziny. Wyszedłem na zewnątrz zaczerpnąć powietrza i wtedy dostałem kolejną wiadomość… To był błąd, ojciec nie umarł! Przyjaciel rodziny został błędnie poinformowany o wydarzeniach tamtego wieczoru, więc to była straszna pomyłka. Mimo to, przez 5 minut myślałem, że właśnie straciłem ojca. W tym momencie, mój punkt widzenia się zmienił i zrozumiałem, jak dużo presji czułem ze strony mojej rodziny i ciągle czekałem “na ten właściwy moment”. Dotarło do mnie, że ten moment może nigdy nie nadejść. Życie toczy się, przychodzi i odchodzi takie, jakie jest. Nie było więcej czasu do stracenia. Zbudowałem sobie małe studio nagraniowe i spędziłem w nim 2 lata, pracując nad materiałem. Rezultat to “these are not songs, they are stories”.

Materiał jest dość spokojny. Jaką osobą jesteś? Czy tak spokojną, jak ten album?

Jeśli mam być szczery, to czuję, że mam w sobie dwie osoby, które siłują się na rękę każdego dnia, żeby przejąć kontrolę… Jestem dość nadpobudliwy, trochę pracoholikiem. Ale moje serce jest zdecydowanie melancholijne. Życie daje i zabiera, a my jesteśmy tylko małymi punktami unoszącymi się na powierzchni oceanu. Więc trochę introwertyczny ekstrawertyk, który nie daje się tak do końca określić ani dopasować.


Cała płyta jest stworzona przez Ciebie. Czy myślałeś, żeby zaprosić innych artystów do tworzenia utworów?

Ten album jest bardzo osobisty, więc jak najwięcej chciałem stworzyć sam. Niezbyt dobrze radzę sobie z konfliktami, szczególnie na polu kreatywnym, co zwykle kończy się tym, że pozwalam innym przejmować kontrolę, a chciałem, żeby ta płyta była jak najbliżej mnie. Kilka piosenek wyprodukował mój przyjaciel Gergő Háló, co można uznać za współpracę gościnną. Jednak Gergő zna mnie tak dobrze, że doskonale wie, co na mnie działa.
Myślałem natomiast o tym, żeby dołożyć damski wokal do jednego z utworów (rozmawialiśmy z doskonałą irlandzką wokalistką), ale ostatecznie przyjaciel zaśpiewał na tyle wysoko, że zostaliśmy przy tej wersji.

Wydałeś album, jakie masz teraz plany? Kiedy będzie trasa?

Właśnie zagraliśmy premierowy koncert w Budapeszcie. Mamy już kilka zabookowanych koncertów letnich, jak Sziget Festival. Jestem też mega podekscytowany tym, że będę mógł zagrać kilka koncertów w Polsce po raz pierwszy! Bardzo się cieszę, że mogę ogłosić, że trasa “these are not concerts // they are moments” zacznie się koncertami 5 i 6 października w Warszawie i Poznaniu! Granie na żywo to zupełnie inne doświadczenie – chciałbym zostawić po tym ludzi naładowanych dobrą i ciepłą energią, stworzyć coś innego niż zwykły koncert.

Myślisz już o nowych utworach?

Właściwie to mam już co najmniej dwa nowe, prawie skończone utwory, więc nie będziecie długo czekać na kolejny materiał. :) Poza tym, być może będę współpracował z polskim artystą, więc jest dużo ekscytujących planów na najbliższe miesiące!